wtorek, 25 czerwca 2013

Gdy łóżko jest Ci najbliższym przyjacielem...

Aloha!

     Przychodzi taki moment, kiedy łóżko i netbook z dostępem do Internetu są najlepszymi przyjaciółmi. Jeśli znajdziesz w sobie energię do wyjścia na czekoladowe zakupy, to nie jest aż tak źle jak myślisz. ;) 
Wtedy, gdy po raz milionowy sprawdzę FB, tysiąc razy odświeżę Gmaila, przejrzę wszystkie Kwejki świata i przesłucham tę samą od tygodnia playlistę, wypływa na wierzch kropla walki o szare komórki. 
Wiem, brzmi tak jakby ktoś walczył o przetrwanie. Faktycznie tak jest. Wiem to z kolejnego obejrzanego wykładu w ramach TED. Gorąco polecam. Serio. W 20 minut możecie zrozumieć coś, co męczyliście przez tygodnie/lata albo nigdy nie mieliście okazji do zgłębiania. W moim przypadku wzbogaciłam się wycinek wiedzy z zakresu neurologii, filozofii etyki, scenopisarstwa, wirusologii i prawa autorskiego. Wycinek to wycinek, ale jak ktoś kiedyś powiedział- "To mały krok dla człowieka, ale wielki krok dla ludzkości." Od tego się zaczyna. :)

źródło: www.najlepsze-demotywatory.pl
Dlatego, gdy obejrzycie już wszystkie odcinki Gry o Tron, Californication, Baranka Shaun'a, Kwejki i Demoty; sprawdzicie niezmienny stan konta (obok malutka dygresja) i milion równie fascynujących rzeczy, wklepcie adres: www.ted.com i czerpcie wiedzę i inspiracje do działania. To moja dzisiejsza rada. 

Prosto z łóżka, 
dla wszystkich deszczowych ludzi,
Meg Kurowska 

;)



czwartek, 20 czerwca 2013

FBA RLZ

Parę razy już się przeprowadzałam i wydaje się, że każda następna nie robiła na mnie wrażenia. Nie przewidziałam jednak, że, gdy się wróci chociaż na chwilę- serce zastygnie. 

Nie lubię mówić ludziom kiedy wrócę. Zazwyczaj robię to z opóźnieniem. Większym lub mniejszym, czasem zdarza się w ogóle nie pojawić. 7 lat temu byłam przekonana, że będę tam wracać co chwila. I tak nie było. 

Stanęłam dziś naprzeciwko domu, w którym spędziłam najradośniejsze, najmniej stresujące i najjaśniejsze dni. Z dzieciństwem zazwyczaj tak bywa. Nie zawsze, ale jednak. Stałam tam i czekałam aż w głowie pojawią się obrazy i nałożą się na zastaną rzeczywistość. 

Wtedy nie było tak dorodnej trawy, jak dziś. Nie miała wtedy prawa urosnąć. Ciągłe kopanie piłki, bieganie, stawianie samochodów, nie pozwalało urosnąć ani jednemu ździebełku. 
Rozklekotana piaskownica, uzupełniana czystym piaskiem raz na ruski rok, dziś porośnięta koniczyną. Skakaliśmy do niej podczas zawodów skoków/lotów z huśtawki. Kto lepszy, temu udawało się, nie rozbić o drewniane ramy. W niej niejeden raz były zapasy, cukiernia, plaża i plac budowy. Dziś nie widać ani kawałka radosnej piaskownicy. 
Pamiętna huśtawka, z roku na rok coraz bardziej zmaltretowana a mimo to ulubiona ze wszystkich, zniknęła. Kto nie spadł z niej choć raz, ten nie wie co to selekcja naturalna. Podzieliła los piaskownicy. 
Nawet niezniszczalna jarzębina, która utrzymywała na sobie chłopców; której obrywaliśmy korale, by strzelać z nich; która dawała cień w letnie upały- jak to podwórko, obumarła. 
Po drugiej stronie zabrakło mniejszej jarzębiny, do której przywiązane były sznurki z praniem. Raz na jakiś czas służyła nawet szerszeniom. Zostały tylko trzepaki, które nam nie służyły do czyszczenia dywanów. Jeden z nich służył do gimnastyki artystycznej. Drugi był siatką na profesjonalnym boisku do siatkówki o wymiarach 2x2m. A graliśmy nawet 4x4 osoby. Każdą piłką jaka się napatoczyła. Do tej pory pamiętam jak wybiłam sobie wskazującego palca po odebraniu piłki do kosza. Zaraz obok stał wysoki i nieśmiertelny kosz, który w  mroku straszył. Niejeden mecz koszykówki na nim przegrałam. Ale był i dawał radość. 
Z podwórka zniknęła też czereśnia, którą co roku objadaliśmy. Kto zwinniejszy, ten wspinał się na koronę i zrywał najsłodsze owoce. Nie ma też wierzby płaczącej, pod którą odbywały się najważniejsze obrady. Gdzie zawsze była czyjaś baza. Tam huśtałam się na gałęziach jak Tarzan. Pod nią, w asfalcie odbijaliśmy kapsle, tak namiętnie kolekcjonowane. 
Końcówka czerwca, a żywej duszy dziś nie było. Ani jednego wałęsającego się psa. Żadnego hip hopu wydobywającego się z okna. Nikt nie opiera się na parapecie i nie pali papierosa. Nikt nie stoi pod domofonem i nie woła "Jest X? A wyjdzie?"

Dziś były puste klatki schodowe, napisy na skrzynkach z i smugi na sufitach od zapałek. Gdyby nie napis na rozdzielni FBA RLZ, pewnie nie przypomniałoby mi się, jak bardzo byłam dumna z tych 6-ciu liter. I moje okno, przez które zdarzało się wychodzić i wchodzić. Na jego parapecie, w lecie, mama rozkładała pościel "by nabrała powietrza i dobrze się spało". Wtedy rozkładałam się na poduszkach, wyciągałam nogi  za okno i patrzyłam na wysoki komin z Agrometu, przecinający błękitne niebo. I zawsze, ale to zawsze leciał wtedy...


Dziś było inaczej. O 7 lat. 
I FBA RLZ! :)

Szukaj na tym blogu