wtorek, 24 września 2013

Muzyczna Widokówka: Amiina

Jesień jaka jest każdy widzi. Czekam na tę złocistą, pachnącą opadłymi liśćmi, nagrzaną trawą, która już powoli zmienia kolor na żółty. Tak bardzo chciałabym podrzucać suche liście, rozkopywać kopczyki i pozbierać trochę kasztanów. Pozawijać się w ciepłe szaliki, szurać kaloszami po chodniku, cieszyć oczy złocistym słońcem. Wieczorem pozawijać się w multum koców z kubkiem herbaty.

Czy ten utwór pasuje do tego wyobrażenia? :)


wtorek, 17 września 2013

Muzyczna Widokówka: Florence & Beirut

Będąc młodszą, potrafiłam oczami wyobraźni przenieść budynki w czasie i przestrzeni. I tak oto poniemiecka willa stawała się pensją dla panien z tzw. dobrych domów, choć tak naprawdę była tylko domem majętnego Schmidta. Dziś nie jestem w stanie tego zrobić, choćbym się dwoiła i troiła.

 Postanowiłam co wtorek rozgrzewać z samego rana Wasze trybiki wyobraźni. W. Clement Stone powiedział kiedyś: Cokolwiek umysł może wyobrazić, człowiek może osiągnąć. Z tego też powodu nie ma co się ociągać i razem podziałamy przy wybranych przeze mnie utworach. To chyba najprostsze co można zrobić- zamknąć oczy, posłuchać i odlecieć. 4 minuty pełnej swobody w kreacji. 


Zaczniemy prosto. Miłego słuchania!
P.S. Zapraszam do dzielenia się wizjami w komentarzach. Jestem ciekawa co widzieliście :)




poniedziałek, 16 września 2013

Referendalne monstrum

Zaledwie 4 329 osób wzięło udział w niedzielnym referendum w sprawie odwołania prezydenta Piotrkowa Trybunalskiego Krzysztofa Chojniaka. Ze względu na zbyt niską frekwencję referendum uznano za nieważne, a prezydent zachował stanowisko. (...)
W ostatnich wyborach samorządowych w wyborze Chojniaka na stanowisko prezydenta uczestniczyły 29 672 osoby, więc o jego odwołaniu musiało zadecydować 17 804 wyborców. Do urn poszło jednak tylko 4 329 osób. Frekwencja wyniosła 7,04 proc.

Uprawnionych do udziału w referendum było 61 466 wyborców, którzy mogli oddawać głosy w 37 komisjach obwodowych. Głosów ważnych było 4 219. Za odwołaniem prezydenta opowiedziało się 3 927 osób biorących udział w referendum.

 źródło: TVP Info

źródło: www.nettg.pl


Coś jest nie halo. Ludzie dostają narzędzie do egzekwowania złożonych obietnic, a tu lipa! Konkretna lipa! Po całości. Czy my w ogóle wiemy co to jest referendum? Głośniej się o tym mówi w mediach, ale specjalnie się nie tłumaczy czym jest.



No dobra, to sięgam po Małe Tablice: Wiedza o społeczeństwie (Gimnazjum, Technikum, Liceum), które ostatnio nabyłam za szalone 4,50 zł i czytam:

Demokracja bezpośrednia i pośrednia:

d. bezpośrednia- ważne decyzje bezpośrednio ogół uprawnionych
d. pośrednia- ważne decyzje podejmują przedstawiciele, których wybiera ogół uprawnionych

Formy demokracji bezpośredniej:

referendum - bezpośrednie głosowanie ogółu uprawnionych w jakiejś sprawie (przeważnie odpowiedzenie na pytanie "tak" albo "nie"
Przykłady: Szwajcaria (liczne referenda co roku), Polska i inne kraje europejskie

Zasady referendów w Polsce:

Szczebel referendum        projekt ref. może zgłosić         Ważne, jeśli głosowało
ogólnokrajowy                grupa 500 000 obywateli          50% uprawnionych
wojewódzki                    5% uprawnionych                   30 % uprawnionych
powiatowy/gminny          10 % uprawnionych                30 %  uprawnionych


Referenda w Polsce po 1945 roku

rok    zagadnienie                                                                        rezultaty
1947 zniesienie Senatu, reformy ustroju, granica zach.          wyniki sfałszowane
1987 gospodarcze reformy w ramach ustroju PRL               wyniki nie były wiążące
1996 uwłaszczenie i prywatyzacja                                      nieważne, (frekwencja 32%)
1997 akceptacja nowej Konstytucji                               uznane za ważne ( frekw. 43 %)
2003 zgoda na wstąpienie do UE                                   ważne (frekw. 59%)

Skoro już mamy trochę wiedzy to co stoi na przeszkodzie, by wziąć się za swoje podwórko?
Za dużo roboty? Straszne? No co Wy! Rękę trzeba trzymać na pulsie! Zobaczcie co mówi Prezydent RP. Drugi przykład, tym razem ref. lokalne:
Chciałbym powściągnąć pokusę przenoszenia wojny partyjnej na poziom samorządowy, realizowanej głównie przez referenda odwołujące prezydentów w czasie kadencji – mówił prezydent Bronisław Komorowski w wywiadzie dla Telewizji Polskiej. Prezydent zadeklarował, że nie weźmie udziału w referendum ws. odwołania prezydent Warszawy Hanny Gronkiewicz-Waltz.
 źródło: TVP Info

Tu nie chodzi o potyczki polityczne, tylko dawanie przykładu obywatelom. Prezydent jest obywatelem RP i jeśli jest uprawniony do głosowania, to powinien wziąć w nim udział. Nie ma tu już znaczenia czy zagłosuje "tak" czy "nie, przynajmniej dla mnie.

Więcej możecie poczytać tutaj:

1. Polska Times
2. Metro MSN

Diabelskie nasienie

Nie jestem fanką horrorów i unikam ich jak ognia. Wczoraj jednak nagięłam zasady i późną nocą odpaliłam Dziecko Rosemary w reż. Romana Polańskiego.
źródło: Filmweb
Interesujący. Tyle mogę powiedzieć w jego temacie. Nie porwał, nie bałam się, nie śnił mi się Szatan ani nic z tych rzeczy. O ile pomysł jest ciekawy, to film jest przewidywalny. I jakiś taki... niestraszny.

Zastanawiam się teraz czy to problem z moją wyobraźnią czy z percepcją. Może przyzwyczaiłam się, że to musi bardziej grać na emocjach, sięgać do prymitywnych odruchów obronnych, pokazywać i wizualizować zło, przemoc? Że jeśli nie ma krwi, to musi niszczyć człowiekowi psychikę? 

To mi przypomina kuchenne rewolucje w domu Kurowskich, gdy gotowałam coś a'la leczo. Wrzuciłam sporo przypraw, by było pikantne. Nie spodobał się to naczelnej Kucharce i się nakręciłyśmy na to kto ma lepsze, zdrowsze kubki smakowe. Oczywiście trwałam przy swoim, że na łyżce musi się dziać. Dziś zastanawiam się czy rzeczywiście papryka jest tak paprykowa, jak w tym leczo. I czy cukinia jest tak cukiniowo-pieprzna?

Mocniej, bardziej, szybciej. To chyba motto naszego pokolenia. A może całej kultury. Nie ma smaków podstawowych, są tylko te wyraziste lub zmiksowane. 

niedziela, 15 września 2013

Gryzipiórki, żurnaliści i państwo redaktorzy

W moje ręce, na swoje chyba nieszczęście, trafiła Gazeta Brzeska. Wydawany od 23 lat, bezpłatny dwutygodnik w nakładzie 5 000 egzemplarzy. 


W brzeskich mediach brakuje mi dziennikarzy i redaktorów z prawdziwego zdarzenia. Ten niedostatek rzuca się w oczy, rani serce a mózg doprowadza do szału. Wszędzie byli politycy, byli radni, byli dyrektorzy, byli prezesi, byli rzecznicy prasowi. W tym miejscu zatrzymam się na chwilę i sięgnę po Numer 17 z 11. września br. Cytaty pochodzą z tzw.  jedynki czyli pierwszej strony.

Wszystko odbyło się w poniedziałek 2 września br. Dziewiątka uśmiechniętych od ucha do ucha radnych już po raz kolejny w tym roku wyciągnęła pieniądze z naszych portfeli, drastycznie podnosząc opłatę śmieciową. 
Czyta się jak dobry kryminał.... 

Już wkrótce za śmieci posegregowane nie zapłacimy jak dotychczas: 10, 20, 30 i 31 (odpady segregowane) i 45 zł (odpady niesegregowane), lecz jak pisze panoramiczny organ prasowy burmistrza finansowany z naszych podatków "...dzięki wspólnej pracy niektórych radnych i burmistrza (którego pomimo podobno walącego się budżetu, jak zwykle zabrakło na ostatnich "śmieciowych" częściach sesji), podjęta została kompromisowa uchwała, która pozwoli uniknąć drastycznej podwyżki..." a opłaty "niewiele wzrosną".
Korektor i wydawca muszą bardzo nie lubić autora tekstu, skoro pozwolili mu na takiego molocha na pierwszej stronie.  

Z drugiej strony, jeżeli burmistrz płaci, to wymaga od służalczego redaktora bezwzględnej lojalności i w takim układzie, niczym w PRL-u, rzeczywistość przedstawiana jest jak władza wymaga. Szkoda tylko, że za tę manipulację płacą mieszkańcy Brzegu, gdyż te środki można było wykorzystać efektywniej, np. na gospodarkę odpadami. A tak, burmistrz już nie musi zaciskać pasa właśnie dzięki tym "myślącym i rozumiejącym" radnym. 
Jest postęp- są tu aż 3 zdania. Ponadto pojawiły się bogate opisy i porównania.  Czytamy dalej:

Podczas opiniowania uchwały w komisji podnieśli rękę za zaproponowanymi w projekcie z 9 sierpnia br. przez Huczyńskiego (burmistrza- przyp. MK) zmianami, chyba najwyższymi opłatami w Polsce rzędu 25, 50, 74, 99 zł (odpady segregowane) i 36, 76, 112 i 150 (odpady niesegregowane) odpowiednio za 1, 2, 3 i 4 i więcej osobowe gospodarstwa domowe. Te liczby to horrendalne kwoty, stawki, podobne jak ich autor, oderwane od brzeskiej rzeczywistości, ale jak widać zyskały one aprobatę ww. 3 radnych.
Uff, nie jest łatwo przepisać takiego kolosa. Korektor chyba jest na urlopie. 

Zanim zacznę się zżymać na autora, muszę już skończyć. Tekst napisał radny Rady Miejskiej Brzegu, Jacek Niesłuchowski. Tekst wydrukowano na żółtym tle, z ogromnymi zdjęciami radnych "winnych" podwyżki i cudnym tytułem Śmieciowi radni.

Dlaczego na pierwszej stronie nie umieszczono rzetelnego dziennikarskiego tekstu o podwyżce cen opisującego dokładnie całe wydarzenie łącznie z konsekwencjami, a dopiero na kolejnych stronach komentarze? 

Kolejna zagwozdka: redaktor kwartalnika literackiego, dziennikarz lokalnej gazety i portalu jest jednocześnie asystentem Starosty ds. kreowania wizerunku i rzecznikiem prasowym starostwa powiatowego. To, że skupia się na kulturze jakby nie rozgrzesza go w moich oczach. Dla mnie występuje konflikt interesów. Nie można mieć ciastko i zjeść ciastko. 

Takie sytuacje psują dziennikarstwo i wyrabiają złą opinię mediom. Cierpią na tym media, a najbardziej te lokalne, które są przecież najbliżej mieszkańców i spraw ich dotyczących. 

O Gazetę Brzeską musiałam niemal walczyć z emerytami. Rozeszła się w kilka minut. To chyba świadczy o jej popularności. Jeśli dalej będzie pielęgnowane takie dziennikarzenie, to stworzymy pokolenie głupców, którzy nie będą w stanie zrozumieć i odnaleźć się w otaczającym ich świecie. 

sobota, 14 września 2013

Czym skorupka za młodu...

Mam w albumie taki dyptyk w szarościach. Nie pierwszej części widać jak obejmuję za szyję tatę. Na drugim zdjęciu mam uciętą głowę, a w całej okazałości widać uśmiechniętą twarz rodzica. Mam wtedy około roczku. 

Kilka dni temu skserowałam te zdjęcia i wkleiłam do swojego dziennika. Stwierdziłam, że jest nadzwyczajnie fantastyczne. W tych kolorach szarości są nieposkromione pokłady radości. Jednak dopiero wczoraj dowiedziałam się, ile lat miał wtedy tata. Otóż 23! Można powiedzieć, że by w  moim wieku. 
No i od tego momentu chodzę jakaś taka stłumiona. Coś mi siedzi w głowie,okrywa mgłą aktywne rejony w mózgu. Nawet wyobrażam go sobie takiego pogrążonego w gęstym mleku i tylko czubek wystaje pod czaszkoskłonem. 

Gdy mówię "zmiany" mam na myśli wewnętrzną przemianę, przewartościowanie, wycieczkę, film/książkę/muzykę z nieznanego mi wcześniej gatunku, szkolenie, rozpoczęcie działalności w innym obszarze zainteresowań. Nigdy jednak nie pomyślałabym o dziecku, a przecież to diametralna zmiana... wszystkiego.

Dzieci mnie przerażają. Absorbują cały czas i energię. Są wszędobylskie, przez swoją szczerość - nietaktowne i straszne i trzeba im wszystko tłumaczyć od początku. Wczoraj na nazwijmy to pikniku rodzinnym tańczyły sobie małe baletnice. Śmigały w tych falbanach i tiulach, baletkach, gorsetach. Najstarsza nie mogła mieć więcej niż 13  lat. Przecież dzieci same z siebie nie powiedzą: Mamo, chcę tańczyć balet. Mam tu oczywiście na myśli takie małe szkraby, które nie są pod wpływem grupy przedszkolnej.  Nie, takim dzieciom to wszystko trzeba po prostu pokazać. Trzeba pokazać balet, kujawiaka, walc, salsę i styl uliczny. Pokazać czerwone, zielone, gorzkie, słone, kwaśne, ładnie i brzydko pachnące, zimne i ciepłe, jasne i ciemne,  gładkie i szorstkie, dobre i złe. I pozwolić mu odkrywać po swojemu.
Jak tu jednak przekazać to wszystko jak samemu doświadczyło się tak mało? Co takiemu małemu powiesz? Dopiero wczoraj dowiedziałam się dlaczego jeżdżąc w nocy samochodem, nie świeci się lampka w środku. I to od wychowawczyni, która tłumaczyła to małej Arkadii (!). Nawet imiona dla dzieci wymyśliłam jakieś dziwne, a przecież to ich literalna twarz, z którą będą musieli żyć do końca.

Pozostanę przy kotach, to będzie najbezpieczniejsze rozwiązanie. 

czwartek, 12 września 2013

Pozwól sobie

 Nie można na brzegu morza kopać fal z nadzieją zatrzymania ich. W sumie można, ale jaki to ma sens? Fale będą odpływać i przepływać. Jedynym rozwiązaniem byłaby ucieczka Księżyca ze sfery przyciągania ziemskiego. Mogłaby tego dokonać tylko jakaś niepojęta i wielka moc. Na pewno jednak nie człowiek.
Tak samo jest z moim otoczeniem. Nie dam rady kontrolować wszystkiego i wszystkich. Choćbym starała się jak mogę, wypruwała sobie żyły i nie spała po nocach – nie ma takiej możliwości. Co gorsza doprowadzi mnie to do stanu zniecierpliwienia, znerwicowania  i ekstremalnego zmęczenia od uderzania głową w mur.

Jedyną osobą jaką możemy pokierować to my sami. Na sobie możemy dokonywać eksperymentów i jakichkolwiek zmian. Dopiero  proces naszej  metamorfozy może mieć  wpływ na otaczający świat.
Niby można wsadzić to między znane wszystkim banały. Bo przecież to wiemy. Wiedzieć a rozumieć i czuć to całkiem inna sprawa. Po prawie miesiącu pisania tutaj, usilnego zagłębiania się w siebie i włożonej pracy jestem na drugim stopniu- zrozumieniu. I to tak nie do końca, bo stoję na tym poziomie jedną nogą. Pozostaje mi wciągnąć drugą, a potem poczuć i naprawdę uwierzyć, że tak jest.
Miałam pewne zadanie do wykonania, które nie mogło się dokonać bez udziału bliskich mi osób. Miały za zadanie napisać coś o mnie. Ja miałam tylko przyjąć to do wiadomości. Moim błędem było to, że przeczytane teksty od razu zanalizowałam przez ciąg przypadków i wypadków, otrzymując w końcu słodko- kwaśny sos. Po co mi to było, skoro oni napisali to zupełnie inaczej? 

Powinnam pozwolić sobie przyjąć czyjąś perspektywę. Nie dam rady kontrolować tego co inni myślą o mnie.  Mogę jedynie kontrolować swój umysł, a i to po ciężkich trudach i znojach.
I na tym kończę serię Autopsji.



poniedziałek, 9 września 2013

Jes, łi ken

To już 20. a zarazem przedostatni post w serii Autoterapii. Myślę, że dzięki Waszemu zaangażowaniu w komentowanie czy omawianie poszczególnych tematów, czułam większą potrzebę pisania. Coś jakby klin w drzwiach, którego stawialiście, by się nie zamknęły. I za to jestem Wam wszystkim bardzo wdzięczna. :)
Podziękowaniem niech będzie dzisiejsza próba (nawet potrójna) zainspirowania Was.

Na pierwszy rzut trafia ten oto wykład: 



Jego pierwsza część pokazała mi jak ważna dla rozwoju człowieka jest percepcja i zabawa. Nigdy nie spodziewałabym się, że przyswajanie świata w znany dla nas sposób może zakrzywiać optykę. Na gorsze. Kto by pomyślał, że zamyka nam to wiele furtek czy rzuca kotarę niezrozumienia na pewne pojęcia?

Zrozumiałam, że zabawa jest nie tyle potrzebna dla rozluźnienia, zbudowania pewnych relacji czy poprawy humoru. Zabawa jest potrzebna, żebyśmy mogli odbierać i budować świat na nowo. Jest to dla mnie tak fascynujące, że aż nie mogę usiąść spokojnie na miejscu! Chociaż wiem, że nie jest to odkrycie leku na raka trzustki, ja właśnie tak się czuję. Czuję się jak wybawiciel samej siebie.

A skoro już zaczęłam o raku trzustki...




Chciałabym Was dziś zarazić taką wiarą w siebie oraz euforią z tej wiary i wiedzy jaką możecie posiąść. Nie wszyscy zostaną bohaterami, prezydentami, lekarzami, naukowcami, odkrywcami, technologami i inne -ami, ale wszyscy mamy do tego predyspozycje. Jestem o tym przekonana.




Trzymajcie się ciepło i sucho w ten deszczowy poniedziałek. :)

sobota, 7 września 2013

Jak nie zostać psem ogrodnika

Witajcie bardzo słonecznie, 

obudziło mnie wspaniałe słońce, które rozświetliło złoto-wrześniową lipę przed oknem. To skłoniło mnie do refleksji nad przyrodą, a zwłaszcza tą w mieście. 

Jakaś dziwna moda panuje na skrócenie wszelkiej zieleni do postaci figur geometrycznych. Same kloce a nie żywopłoty, drzewka też jakieś rachityczne. Tak tylko, żeby coś wśród betonu przeżyło. Jestem w stanie zrozumieć, że pielęgnacja takich roślin jest tańsza i mniej czasochłonna. Marzy mi się za to więcej takiej dzikiej, nieokrzesanej i jakby to nazwać... swojsko egzotycznej. Mam tu na myśli jakieś zagraniczne drzewka, wielobarwne, zupełnie nie pasujące do naturalnej przyrody w tej strefie klimatycznej. W parku słychać jakieś ptaki ciernistych krzewów. Wszystko takie globalne, że coraz rzadziej widzi się swojską wierzbę czy lipę. Mnie to się trochę do nich tęskni. I do takich angielskich ogrodów. Trochę tej swobody i nonszalancji brakuje. Co prawda znajdzie się w Brzegu Park Wolności (co za piękna nazwa!), w Opolu Pasieka i Wyspa Bolko cieszą oko, ale w centrum takie beznadziejne witki, przysypane smętną korą i otoczone jakimiś kamulcami. Trawa od linijki. Smutne to takie, przynajmniej dla mnie.

źródło: http://inspirowaninatura.pl/pionowe-ogrody/
Faktem jest, że miasto jest nieco ciasno zabudowane, a przynajmniej w Śródmieściu, ale i na to jest rozwiązanie. Ogrody wertykalne (pionowe)! Na żywo z czymś takim się nie spotkałam (nie biorę tu pod uwagę samotnego bluszczu na fasadzie budynku), ale oglądając zdjęcia jestem przekonana, że to fantazyjnie fantastyczne rozwiązanie. Zalet jest sporo, m.in. termoizolacja, ograniczenie hałasu, ochrona  przed kurzem czy regulacja wilgotności. Trzeba jednak brać pod uwagę, że takie rozwiązanie przyciągnie wszelkie ptaki i robaki co oczywiście ma swoje wady i zalety. :) Myślę, że w Opolu przydałoby się trochę takich ogrodów. W linkach poniżej znajdziecie co nieco więcej na ten temat, może Wam się przyda. :) 

Jakież było moje zdziwienie, gdy rok temu w centrum Opola, znalazłam rzędy kolorowych główek kapuścianych. Wszystkie kolory zieleni, czerwieni i fioletu. Ogrodnik miejski przyznał wtedy, że sięgnięto do rozwiązań z historii, gdzie w miastach zakładano ogrody warzywne i owocowe. Wszyscy łapali się za głowy: "Jak to tak, żeby kapusta w centrum rosła!" Przyznać trzeba, że był to pokrzepiający widok. W tym roku, będąc w Szczecinie, po raz pierwszy spotkałam się z inicjatywą miejskiego ogrodu. Szukam na te chwilę więcej informacji, ale to co do tej pory ogarnęłam to to, że w wybranym przez siebie miejscu, sąsiedzi, mieszkańcy miasta czy zgrana grupa zakłada uprawę swoich roślin i warzyw. Nie mam tu na myśli działek, o które ostatnio trwa walka. Po prostu wykorzystują wolną przestrzeń i uprawiają swoją zdrową żywność. W Szczecinie, gdzie to zaobserwowałam, ogród nie był ogrodzony i dostępny dla wszystkich. Ponadto odbywały się w nim warsztaty ekologiczne i spotkania z różnymi osobami. Było to dla mnie niezwykle inspirujące odkrycie. Zamarzył mi się taki ogród na kampusie UO, ale czy reszta studentów i władze uczelni są do tego przekonane? Dowiemy się za jakiś czas. :) 

Coraz więcej ludzi zaczyna uprawiać warzywa na swoich balkonach. Z jednej strony jest to pocieszające, z drugiej ukazuje naszą tęsknotę do natury. Co począć, gdy nie ma się nawet balkonu a w pobliżu nie ma ogrodów miejskich? Pozostaje nam partyzanckie ogrodnictwo. 
źrodło: http://www.futureearth.com.au/scape/seed-bombs/

"Guerrillagardening to działanie na korzyść właściciela gruntu zwykle bez pytania. Pielenie ogródka pod oknem administracji osiedla to mniej więcej to o co chodzi. Najważniejsze aby teren był publiczny lub zaniedbany." cytuję  za Polskie Medium.  Muszę przyznać, że strasznie korci mnie, żeby zasiać ładne chaszcze w niektórych miejscach, ale totalnie nie znam się na ogrodnictwie i nie ogarniam co o tej porze roku można sadzić. Gdyby zebrała się grupa chętnych jestem jak najbardziej za, a wszelkie psioczenie pod hasłem "Zieleń w mieście należy do obowiązku władzy i na to płacę podatki" mam w nosie, o! Chciałabym tylko przypomnieć, że wg art. 4 Konstytucji RP, to Naród ma władzę zwierzchnią. Czas realizować swoje prawa i obowiązki, nawet w tak mało politycznej sprawie. :) Marchewki w dłoń! 

Przydatne linki:




piątek, 6 września 2013

Odmóżdżanie pierwsza klasa

Wiecie, ze to już 17 post w ramach mojej autoterapii? Co prawda cykliczność lekko mi się zaburzyła, ale od prawie miesiąca knuję coś bardzo nie-dobrego i to pochłania strasznie dużo energii i czasu. Do końca jednak są jeszcze 4 posty. Co najfajniejsze, z tyłu głowy pamiętam cały czas o tym, że jest ten blog i, że są rzeczy do opisania.

Jestem niezwykle zainteresowana popularnością seriali paradokumentalnych. W ostatnim czasie zauważyłam też zwiększenie ilości emitowanych para-seriali-para-życie. "Dlaczego Ja?", "Czyja wina?", "Trudne sprawy", "Pamiętniki z wakacji" to polsatowski blok od 9:00 do 15.50 z godzinną przerwą na "Pierwszą Miłość". W TVNie, w tym samym dniu od godziny 11.10 zaczynamy "Wawą non stop", potem "Ukryta prawda", "Szpital", "W-11", "Rozmowy w toku", "Szpital" i o godz. 18.00 kończymy "Wawą non stop". Ostatnio przyłapałam brata na oglądanie "Zdrady", nawet już nie sprawdzałam kanału. Do szczęście brakuje nam tylko sędziny Wesołowskiej i Sądu "Rodzinnego". Co sprawia, że ludzie to oglądają? totalnie nie mam pojęcia. Pytałam brata- odpowiedział, że robi to dla zabawy, ale po pół godzinnej obserwacji nie zauważyłam ani razu, żeby śmiał się. Mama również traktuje to jako rozrywkę, ale ani razu nie zauważyłam zdrowego dystansu. Zastanawiam się, jaki sens jest w oglądaniu czyiś problemów i niezdrowym ekscytowaniu się nimi. Patrząc ile czasu antenowego jest poświęcone na takie bzdury, jestem w pełni przekonana, że idziemy na dno. I jestem szczęśliwsza nie oglądając telewizji.

W tym miejscu zatrzymam się i zapraszam do obejrzenia przecudnej urody infografiki:


Gdyby nie było czytelne to zapraszam pod ten adres. Znajdziecie tego więcej. Może komuś się przydać kiedyś.
Co do taniej i łatwiej rozrywki to proponuję zamiast oglądać para-seriale-para-dokumentalne, zajrzeć na Kwejka. Tam człowiek się pośmieje, a czasem trafi na swietne pomysły. Źródło kreatywności! :D To taka propozycja po najmniejszej linii oporu. Jeśli jesteście bardziej ambitni to... sami zresztą wiecie. Tyle sie o tymteraz mówi. ;) Odmóżdżajcie się z głową! :D

wtorek, 3 września 2013

Veto, czyli po co komu taka dieta?


Nigdy w życiu nie sądziłam, że będę w to zamieszana. Nawet, kurcze, nie z swojej winy. 
Kurwa, szczerze sobie współczuję i wszystkim tym, którzy mieszkają z osobą odchudzającą  się  "bo musi". Nikt się przecież o to nie prosił. 

Czułam, że coś będzie nie halo. Czułam to w każdym zakamarku swojego ciała. I oto nie pomyliłam się! Wróciła 1/5 mojej rodziny z radosną nowiną: - Byłam u dietetyka na darmowej konsultacji! Zrobiła mi to i to, mam to i to, tego i tego muszę się pozbyć. Mogę jeść to i to, nie mogę jeść tego i tego. 

Już wtedy powinnam wyprowadzić się do Opola. Serio, nie przesadzam. Jedna sytuacja była tragikomiczna. Zaczęło się o trzaskania drzwiami i nieposkromionych emocji. Potem tylko usłyszałam, że jest to usprawiedliwione, bo przecież jest się na diecie i tak się ludzie zachowują. Nie jest to dla mnie argument wyjaśniający sytuację. No ale dobra, zagłębiłam się w pracy i w spotkaniach, więc jakoś to było. 
Czara się przelała, gdy po raz kolejny nie znalazłam nic jadalnego w kuchni. Jestem w stanie zjeść wszystko, umiem sobie ugotować itd. - nie żeby coś, ale wiecie jak się wpadnie w ciąg pracy, to zapomina się o podstawowych potrzebach życiowych a potem na szybko się je zaspokaja. 

Jestem naprawdę otwartym człowiekiem. Jestem w stanie zrozumieć wiele. Jednak, gdy 4/5 rodziny jest uzależnione przez dietę jednostki, to można się bardzo zmęczyć. Psychologiem i dietetykiem nie jestem, ale jestem przekonana, że gdy nie jesteśmy w pełni przygotowani do zmiany to ona się najzwyczajniej nie zadzieje. Tym bardziej, że mówimy tu o zmianie sposobu  odżywiania- fundamentu życia. Wniosek jest taki, że wszystko robimy nie tylko z głową ale i sercem.




Dooobra, żartowałam! Wniosek jest taki, że jak mieszkasz z osobą na diecie, to któreś z Was musi się wyprowadzić. ;)


Szukaj na tym blogu