sobota, 14 września 2013

Czym skorupka za młodu...

Mam w albumie taki dyptyk w szarościach. Nie pierwszej części widać jak obejmuję za szyję tatę. Na drugim zdjęciu mam uciętą głowę, a w całej okazałości widać uśmiechniętą twarz rodzica. Mam wtedy około roczku. 

Kilka dni temu skserowałam te zdjęcia i wkleiłam do swojego dziennika. Stwierdziłam, że jest nadzwyczajnie fantastyczne. W tych kolorach szarości są nieposkromione pokłady radości. Jednak dopiero wczoraj dowiedziałam się, ile lat miał wtedy tata. Otóż 23! Można powiedzieć, że by w  moim wieku. 
No i od tego momentu chodzę jakaś taka stłumiona. Coś mi siedzi w głowie,okrywa mgłą aktywne rejony w mózgu. Nawet wyobrażam go sobie takiego pogrążonego w gęstym mleku i tylko czubek wystaje pod czaszkoskłonem. 

Gdy mówię "zmiany" mam na myśli wewnętrzną przemianę, przewartościowanie, wycieczkę, film/książkę/muzykę z nieznanego mi wcześniej gatunku, szkolenie, rozpoczęcie działalności w innym obszarze zainteresowań. Nigdy jednak nie pomyślałabym o dziecku, a przecież to diametralna zmiana... wszystkiego.

Dzieci mnie przerażają. Absorbują cały czas i energię. Są wszędobylskie, przez swoją szczerość - nietaktowne i straszne i trzeba im wszystko tłumaczyć od początku. Wczoraj na nazwijmy to pikniku rodzinnym tańczyły sobie małe baletnice. Śmigały w tych falbanach i tiulach, baletkach, gorsetach. Najstarsza nie mogła mieć więcej niż 13  lat. Przecież dzieci same z siebie nie powiedzą: Mamo, chcę tańczyć balet. Mam tu oczywiście na myśli takie małe szkraby, które nie są pod wpływem grupy przedszkolnej.  Nie, takim dzieciom to wszystko trzeba po prostu pokazać. Trzeba pokazać balet, kujawiaka, walc, salsę i styl uliczny. Pokazać czerwone, zielone, gorzkie, słone, kwaśne, ładnie i brzydko pachnące, zimne i ciepłe, jasne i ciemne,  gładkie i szorstkie, dobre i złe. I pozwolić mu odkrywać po swojemu.
Jak tu jednak przekazać to wszystko jak samemu doświadczyło się tak mało? Co takiemu małemu powiesz? Dopiero wczoraj dowiedziałam się dlaczego jeżdżąc w nocy samochodem, nie świeci się lampka w środku. I to od wychowawczyni, która tłumaczyła to małej Arkadii (!). Nawet imiona dla dzieci wymyśliłam jakieś dziwne, a przecież to ich literalna twarz, z którą będą musieli żyć do końca.

Pozostanę przy kotach, to będzie najbezpieczniejsze rozwiązanie. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Szukaj na tym blogu