sobota, 31 sierpnia 2013

Zrozumieć niepojęte

Byłam pochłonięta rozmyślaniem o wielkich i małych rzeczach. Tak bardzo się tym zajęłam, że "na automacie" trafiłam na dworzec. No... prawie. Dopóki jakaś siostra zakonna nie stanęła mi na drodze. Jakież było moje zdziwienie, gdy serdecznie przywitała się ze mną po imieniu. Zajęło mi trochę czasu dopasowanie twarzy do postaci. To była Wioleta, koleżanka z licealnej ławki. 
Stałam tak chwilę, chłonąc widok przede mną. Obszerny, czarny, kilkuwarstwowy habit i ogromny welon na głowie. Na piersiach ogromny krzyż, a u pasa uwieszony był spory drewniany różaniec. Mniejszy, czarny trzymała w ręce.  

Wryło mnie w chodnik. Milion myśli przeleciało przez głowę, ale tak szybko, że nie zarejestrowałam ich zawartości. I to straszne pytanie zadane po dwóch latach niewidzenia: "Co u Ciebie słychać?" Nagle mój umysł stał się czysty. Jak opowiedzieć o 2 latach w parę minut?? Wybełkotałam coś o studiach, o chłopaku, coś o znajomych. Nie wiem czy coś sensownego zrozumiała z równoważników zdań. Próbowałam ogarnąć ją i to co się działo z nią przez ostatni czas. Jedyne co powiedziała to: "Bywało lepiej lub gorzej, no ale w końcu jest to" wskazując na habit. Dwa lata temu, gdy się z nią widziałam starała się wszystko jak najlepiej nam wyjaśnić- skąd to wszystko "zakonne". Wczoraj ograniczyła się tylko do kilku słów. Może była zmęczona tłumaczeniem rówieśnikom, którzy w tym samym czasie zastanawiają się na jakie studia magisterskie pójdą lub czy znajdą dobrą pracę. 

Najbardziej zszokowało mnie jak nazwała krzyż zwisający z szyi. Mówiła o nim pieszczotliwie "Mąż".  
Siedzi mi to w głowie i nie chce odpuścić. Może to doprowadziło mnie do prac Davida Lachapelle'a z 2003 r. Cykl nazywa się "Jesus is my Homeboy".

źródło: /https://www.artsy.net/artist/david-lachapelle


Tak nawiasem, zarzuca się autorowi, że obraża uczucia religijne pokazując Jezusa wśród prostytutek czy narkomanów. Nawet na imprezie (patrz Last Supper). Rzucający te opinie chyba nie wiedzą, jak się miała sprawa. ;)  

Wracając...nadal przeżywam to spotkanie. Z trudem przyzwyczajam się, że znajomi żenią się, koleżanki rodzą dzieci. Ktoś szuka stażu, inni znów wyjeżdżają do wielkich miast. Żyję powrotem na studia i moim nowym projektem. Nigdy jednak nie przypuszczałam, że ktoś z nas może trafić do klasztoru. Jakby to był inny wymiar. A może jest, kto to wie? :) 

piątek, 30 sierpnia 2013

Od Matki Polki do...

Po ostatnich obserwacjach jestem przekonana, na 100%, że bez kobiet człowiek wyginąłby bardzo szybko. Nie mam tu na myśli prokreacji. Mówię o kulturze organizacyjnej. Nie mam pojęcia skąd to może wynikać, ale pierwsze co przychodzi mi do głowy to stereotyp Matki Polki. Owiany złą sławą przez feministki, moim zdaniem, jest przetartym szlakiem ku BiznesŁoman i Kobiecie Sukcesu.

Proszę zauważyć, że taka kobieta w domu to ma kilka etatów-matka / sprzątaczka /kucharka/ kochanka / dyrektor ds. finansów/ księgowa/ nauczycielka /ochroniarz /lekarka, wiele by wymieniać. Proszę nie brać sobie do serca kolejności, jest ona zupełnie przypadkowa. Wszystko to doskonale zgrane w czasie i finansach. Nic dziwnego, że tak dobrze znajdują się jako organizatorki, koordynatorki, menedżerki czy prezeski. Jestem przekonana, że dzięki zaradności i pomysłowości, Polki są w stanie zrobić na prawdę wiele. :)

Puenta jest taka, że jeśli masz cokolwiek robić, to zaproś do współpracy kobietę. Ba! Ona sama zaproponuje Ci pomoc, tak już jest, że kobiety szybciej i mocniej się angażują. :)
źródło: http://domtopraca.pl/raport/

Do przemyśleń skłoniło mnie:
a) oświadczenie kolegi o prawie całkowitym uniezależnieniu się od pomocy kobiet, do pełni szczęścia brakuje mu tylko umiejętności prasowania koszul,
b) udział w kilku imprezach,
c) ten tekst,
d) oświadczenie Prezesa ;), że "jeśli coś działać to tylko z kobietami", 
e) lektura raportu  "Kobiety pracujące w domu o sobie",
f) tekst A. Osieckiej w wykonaniu Gabrieli Machej - Kobiety, których nie ma...





wtorek, 27 sierpnia 2013

Ogarnij ryzyko

Pięć dni bez publikowania. Nie przewidziałam momentu kryzysu. Najciekawsze w tym wszystkim jest to, że znalazłam doskonałe wytłumaczenie dla siebie- "No przecież cały dzień byłaś na Music Campie, miałaś tyle do zrobienia. No a potem byłaś w Opolu. Cała niedziela zleciała Ci na łażeniu i dogadywaniu różnych rzeczy. Nie mogłaś przecież wieczorem czegoś napisać, bo... sytuacja była niesprzyjająca tworzeniu. No a w poniedziałek znowu, tak dużo się działo. Tyle zostało omówione, taaaka wiedza. Tyle przemyśleń i zero konkretnej puenty. Przecież nie będę pisać od czapy!"

Wszystko sobie ładnie wyjaśniła, sumienie uspokojone. Prawda jest jednak taka, że znalazłam sobie furtkę bezpieczeństwa dla lenistwa. :) Pewne rzeczy są dla mnie oczywiste, lub zaobserwowałam je jakiś czas temu i to też jest dobry temat na wpis. Być może dla kogoś będzie przydatny lub inspirujący. Tego niestety nie przewidziałam, nie pisząc przez ostatnie dni. Wniosek jest taki, że choćby "skały srały" to trzeba napisać. Na tym polega to zadanie. :) I tak oto deadline wydłużył się o kolejne 5 dni. ;)

Dziś podzielę się z Wami linkiem, gdzie straciłam sporo czasu wczoraj i w sobotę. Zafascynowałam się ostatnio pewnym trendem Zrób-To-Sam/-a, bardziej znane jako DIY. Ludzie maja mega fajne pomysły na proste rozwiązania czy sztukę, którą każdy może stworzyć. :D Nazwa strony trochę przekombinowana jak dla mnie, bo znam wielu mężczyzn, którzy gotują czy pieką ciasta, czasem nawet lepiej od kobiet. 
Zostawiam Was z tym i przeprosinami za ostatnia posuchę na  blogu. :)

czwartek, 22 sierpnia 2013

Dama z Opola

Trzy lata mieszkam w Opolu i dopiero niedawno odkryłam gdzie jest Kąpielisko Bolko. Ba! Nawet łatwo tam się dostać piechotą. W międzyczasie możemy podziwiać piękne polskie widoki (kolorowe kwadraty pól) pomieszane z dzikim wdziękiem terenów nadodrzańskich. Dziś jednak nie będę pisać o krajobrazach, tylko o niezwykłym spotkaniu. Jest tam bowiem taki delikatny i zwężony zakręt na który rośnie przewspaniała i rozłożysta wierzba. Jej witki energicznie na wietrze chłostają przechodniów. Całe szczęście, że są cienkie i otoczone listeczkami! Tam też spotkałam Panią. Nie wiem kim jest, nie wiem czym się zajmuje ani gdzie mieszka. Wiem jednak, że jest to prawdziwa dama.

Gdyby była różą, miałaby najpełniejszy ze wszystkich kwiat i kurczące się pod nim listki. Łodyżka nie byłaby już taka sprężysta i gładka, lecz lekko podsuszona i przechodząca z zieleni w jasny brąz. Róża
źródło: http://nivejkowy.blogspot.com
miała perłowe włosy do ramion, gładko przeczesane z podkręconymi końcówkami na zewnątrz. Na głowie miała elegancki słomkowy kapelusz biało- niebieski, z dostojną szarfą i wieńczącą ją, przytroczoną do ronda, kokardą. Ubrana była w odcieniach hawajskiej plaży, gdzie biały piasek praży się nad szafirowymi wodami. Wszystko dopasowane do jej nienagannej figury, chociaż  może nieco wątłej? Kobiety takie jak ona nigdy nie ubrały spodni. To jest to pokolenie, które nawet w najcięższe mrozy noszą spódnice. Całość zamknęła skromnymi pantoflami i wytwornymi perłami na szyi. Było to jakiś czas temu, a ja nadal jestem w stanie przywołać ją przed oczy, chociaż spotkałyśmy się na może 15 sekund. Była w niej klasa, pewnie blask a nawet splendor. Jej perfumy były przedłużeniem szyku, energii i kobiecości. Te 15 sekund pozwoliło Ci poczuć, że jest wyjątkowa, niezrównana. Jestem przekonana, że jest damą. Nie pytajcie skąd to wiem. Po prostu. Jakby to spotkanie było zderzeniem z galaktyką, ucieleśnieniem sensualizmu! Mijasz ją i już wiesz! 

Jest w Niej jakaś magia. Jedno jest pewne- chciałabym w tym wieku co ona, wyglądać i działać tak na człowieka. To jest mój mały hołd złożony Damie z Opola.

środa, 21 sierpnia 2013

"Tak bardzo ból dupy" - o co?

Pracuję ostatnio nad swoją cierpliwością i empatią. Najwięcej jednak przykładam się do nieprzywiązywania się do rzeczy materialnych i zamartwiania na zapas. Staram się na wszystko patrzeć z szerszej perspektywy. Początkiem takiego myślenia było spotkanie najciekawszych ludzi jakich kiedykolwiek spotkałam- Kampanierów z Kuźni. Ich codzienne życie zrównało moje "problemy" z ziemią. To pokazało mi także, że nie jestem pępkiem świata i moje problemy nie muszą być rozwiązywane przez szereg specjalistów i skupiać uwagi wszystkich dookoła. Jestem na tyle dużą dziewczynką i "problemy" nie są drastyczne, bym sobie nie poradziła. Gdzieś kiedyś znalazłam pewien tekst, dziś przytaczam go z tej strony i chcę, żeby towarzyszył każdemu z Was :) :
Jeżeli masz jedzenie w lodówce,
ubranie na grzbiecie, dach nad głową i łóżko do spania...
To jesteś bogatszy niż 75% ludzi na świecie

Jeśli masz pieniadze w banku i trochę
drobnych w portfelu...
To należysz do 8% najbogatszych ludzi na świecie

Jeżeli obudziłeś się rano bardziej zdrowy niż chory...
To masz się lepiej niż milion ludzi, którzy nie
przeżyją tego tygodnia!

Jeżeli nigdy nie doświadczyłeś niebezpieczeństw wojny,
samotności, więzienia, tortur i głodu...
To jesteś w lepszym położeniu
niż 500 milionów ludzi na świecie

Jeżeli możesz chodzić do kościoła bez strachu, nie obawiając
się aresztowania, tortur lub śmierci...
To masz więcej szczęścia niż miliard ludzi
na tym świecie

Jeżeli Twoi rodzice żyją
i ciagle sa małżeństwem
...jesteś wyjatkową rzadkością

Jeśli potrafisz trzymać głowę wysoko z uśmiechem na twarzy
i umiesz okazać wdzięczność...
to jesteś wybrańcem, bo wielu potrafi być
wdzięcznym, ale niewielu to robi

Jeżeli możesz trzymać kogoś za rękę, przytulić kogoś
lub chociaż poklepać po ramieniu
...to jesteś szczęściarzem, bo możesz przekazać ukojenie

Jeżeli możesz przeczytać tę wiadomość,
to jesteś szczęśliwszy niż dwa miliardy ludzi,
którzy w ogóle nie umieją czytać.

Za każdym razem jak do niego sięgam, to ogarnia mnie pewien spokój. Że mój świat się nie wali pod nogami, że jestem zdrowa, że nic nie zagraża moim najbliższym. Ktoś zaraz może powiedzieć: "To głupie gadanie, nie możemy porównywać się do Murzynków, bo jest to nierozwojowe! I co zresztą obchodzą mnie jakieś Murzynki?!"  No dobra, ale patrzenie na szerszą perspektywę daje lepszy ogląd sytuacji. Po drugie, jeśli nie zaczniemy dobrze ukierunkowywać swoich osiągnięć, nauki i rozwiązań ekonomiczno- technologicznych to czeka nas wszystkich totalne rozwarstwienie społeczne i kulturowe. 




Zawsze mnie krew zalewa, gdy ludzie przeżywają jakieś materialne pierdoły, np. przebicie dętki w rowerze. Nie wiem jak reszta, ale kupując jakąś rzecz mam pełną świadomość, że może się zepsuć albo ktoś jej w tym pomoże. Jest to jakby wpisane w naturę materialności. Owszem, zirytuje się, bo może to zepsuć moje plany, ale nie przeżywam tego cały dzień. Szczęście, że ni komu nic się nie stało. Dobrym przykładem jest znany wszem i wobec list pewnej studentki. Koniecznie  przeczytajcie go- jeszcze raz! 

Dlaczego to piszę? Bo "tak bardzo ból dupy", gdy widzę jak wielkie rozterki i rozpacz malują się na twarzy ludzi przywiązanych do materialnych rzeczy. Do tych tragedii przeżywanych z byle powodu. Po śmierci i tak będziesz miał wyjebane na to czy Twój rower jeździ, bateria laptopa trzyma długo i czy masz odpowiednią komodę do zestawu w salonie, a konto w banku jest wyposażone w wielką ilość zer. Ważniejsza będzie pamięć ludzi o Tobie. Jaki byłeś dla nich i czy ich szanowałeś. 

Pewnie w komentarza pojawi się zdanie z kategorii racjonalnych: "Co za idealistyczne pierdoły gadasz! Ludzie muszą jeść, w co się ubrać, gdzie mieszkać, za coś opłacić rachunki. Za coś trzeba żyć!". Zgadzam się z tym, że nie można żyć o powietrzu. Czy jednak jesteśmy na Ziemi tylko po to, by pracować, jeść, spać i wydalać? To strasznie żałosna perspektywa. Po za tym takie przywiązywanie się do "posiadania" i zaspokajania fundamentalnych funkcji, prowadzi do ciągłego zamartwiania się: "a skąd wziąć na to pieniądze? a jak sobie nie poradzę? a to trzeba mieć..., żeby..." 
Nie ma co się zamartwiać i negatywnie myśleć. Margaret Thatcher wypowiedziała kiedyś bardzo mądre słowa: 
Dziewięćdziesiąt procent naszych zmartwień dotyczy spraw, które nigdy się nie zdarzą. 
Po drugie, negatywne myślenie tylko nas bardziej nakręca na porażkę. Po za tym wpędza nas w zły nastrój i tym samym zabija kreatywne myślenie i chęć działania. Wszystko to razem wzięte działa na nas destrukcyjnie. A jak mi nie wierzycie, to przeczytajcie artykuł z Forbes, który podsunęła mi niezawodna Marta M.!  

Swoim przyjaciołom zawsze powtarzam: Co ma być, to będzie... ale będzie dobrze. I tego się trzymajmy! ;)

wtorek, 20 sierpnia 2013

Zajście na gdyńskiej plaży- komentarz

Miałam się w ogóle nie odzywać nt. zajścia na plaży. Chociażby dlatego, że są spore luki w faktach i sumie nie wiem kto?co?kiedy?dlaczego?jak?. Niemniej jednak zbulwersowała mnie wypowiedź ministra MSW zasłyszana w wiadomościach Radiowej Jedynki PR. Jakim prawem minister Sienkiewicz nazywa kogoś zdziczałym i mówi:  
To jest kolejny incydent poświadczający to, że należy separować to środowisko od normalnych obywateli polskich, że albo się oni zsocjalizują, albo będziemy musieli sięgnąć po nieco poważniejsze środki państwowe i być może trzeba będzie przemyśleć zmiany w prawie, i pewnego rodzaju nowe metody radzenia sobie z tego rodzaju zjawiskami. 
Kto ustala kogo należy separować, bo jest podgatunkiem człowieka (sugestia B. Sienkiewicza)?  Za takie słowa należy się co najmniej publiczne przeprosiny. Pan minister nie jest od mówienia takich rzeczy. Nie chcę, żeby odebrano to jako obronę gości z Chorzowa. Zależy mi jedynie na próbie bezstronności u osób czy instytucji, które służą RP. Od wydawania wyroków, poprzedzonych śledztwem i wyjaśnieniem, jest sąd.

Druga sprawa, to nie podoba mi się sposób w jakich media relacjonują zajście. Wersji wydarzenia jest tyle ile igieł na dorodnej sośnie i każda jest przekazywana jako odrębna wiadomość, tworząc w ten sposób szum informacyjny. Uważam, że jest to niegodne dziennikarza. Przypominają mi się bowiem zajęcia z etyki BBC (w ramach Konferencji Mediów Studenckich u Frycza/Kraków) gdzie na prostym przykładzie pokazano jak powinno podchodzić do wrażliwych spraw. Nikt nie jest złodziejem dopóki nie osądzi tego sąd, do tego czasu jest jedynie oskarżony o kradzież. Tyle w temacie.

Trzecia sprawa- policja. Ja wiem, że policjantów jest mało. Czasem zbyt mało jak na miasto. Wiem też, że są to ludzie, którzy zwyczajnie się boją o swoje zdrowie czy życie pełniąc służbę. No bo kto wychodząc do pracy, ma świadomość, że w trakcie jej może skończyć w szpitalu? Pytanie jest: Co się stało z policją, która ma być wśród obywateli i patrolować?

I ostatnia sprawa, a raczej pytanie, które rzucam w przestrzeń- czy gdyby na miejscu Meksykanów byliby np. hm...  wszędobylscy Romowie...to całość wyglądałaby tak samo?

*
Zostawiam Was z Florence, która umilała wczorajsze malowanie :)



poniedziałek, 19 sierpnia 2013

Dalej dalej chcę!

Ogromnie przepraszam tych, którzy zaglądając tu przez ostatnie dwa dni, nie znaleźli nic nowego. Niech mą wymówką będzie to, że nieoczekiwanie świętowałam swoje 22 urodziny! :) Z tego też miejsca chciałabym gorąco podziękować wszystkim, absolutnie wszystkim osobom wmieszanym w to. Dzięki Wam zapamiętam te urodziny na długo. Zadecydowała o tym otwartość obcych mi osób na wspólne świętowanie moich urodzin. Sama przecież nic nie planowałam, a tu nagle niezupełnie znani mi ludzie składają życzenia i wznoszą toasty za Ciebie i bawią się z Tobą. Coś wspaniałego! Dzięki! :)

Zazwyczaj nie wypada mówić o prezentach, ale w tym przypadku jest to uzasadnione, bowiem zgodnie z założeniem, odnalazłam swoje ulubione rzeczy. :) Otóż już wiem, że lubię tworzyć: coś czy to rysować, czy to malować, czy wymyślać jakieś imprezy. Od teraz będzie to ułatwione, bo najbliżsi zadbali o artystyczny ekwipunek. Mogę tworzyć arcydzieła! Nie będzie teraz wymówek, że czegoś nie ma! ;)
Druga sprawa to podręcznik dla trenera! Nie dostałam się na szkolenie, ale teraz mogę na własną rękę rozwijać swoje umiejętności. Muszę przyznać, że mam natłok teraz literatury. Normalnie nie narzekałabym, bo bardzo lubię przesiadywać z książką (najlepiej historyczną!), ale teraz studiuję publikacje o wolontariacie, poradniki przedsiębiorczości, raporty ngo i najróżniejsze ustawy. Nigdy na studiach nie robiłam tak pieczołowitych notatek jak teraz! Wszystko to wiąże się z prezentem, który sama sobie podaruję... 
Wracam też do nauki hiszpańskiego! Nie ma co odkładać tego na później. Wczoraj w odcinku "Jak poznałem waszą matkę" Barney wyznawał zasadę Jutra nie będzie. Spodobała mi się. Liczę na to, że zmobilizuje mnie do nieodkładania fajnych rzeczy na później. I w sumie to samo i Wam polecam. Bo zawsze może się okazać, że jutra nie będzie. 

A to niech bezie wstępem do następnego wpisu. Przyjemnego słuchania! 

piątek, 16 sierpnia 2013

Przedurodzinowe przeczucia

Ludzie, ludzie! Jestem nadzwyczajnie podekscytowana! Już jutro urodziny! W sumie, dużo się nie zmieni, cyfra więcej w życiorysie, ale mam jakieś niesamowicie wielkie hm... oczekiwania wobec tego, a co najważniejsze- czuję, że nie bez pokrycia! Nawet zadawałam sobie pytanie: Jak to jest, że idzie do przodu i obywa się bez wielkich dramatów? Wiecie, w rodzinie polskiej katolickiej jest przyjęte, że jedynie ze wsparciem Boga można iść przez życie, a tak to pot, krew i łzy. Nie bierze mnie to. 
Szczerze mówiąc bardziej wierzę w istnienie Wyższego Dobra. Jest ono napędzane dobrym działaniem ludzi, pełne pozytywnej myśli, uśmiechu i wypełnione ludzką wdzięcznością. Wszystko to razem rezonuje i z powrotem do nadawcy. Trwa to różnie, czasem krócej czasem dłużej, ale bilans pod koniec jest na plus. :) Tak właśnie widzę Siłę Wyższą. Zasada działania jest prosta jak budowa koktajlowej słomki. Analogia podpowiada jak wygląda odwrotność tej całości. :) 

Chciałam coś o tej wdzięczności napisać, ale sądzę, że lepiej wyjaśni to filmik, który znalazłam na Kwejku. Drugi powód, dla którego wideo ląduje tutaj, to pokazanie mojemu chłopakowi i Dominice A., że na tym portalu znajdzie się wartościowe rzeczy. ;)


Skoro już wiecie jak stać się szczęśliwym, to zachęcam do działania. Ja sama dołączam się do akcji uświadamiania drogich mi ludzi. :) Zaczynam już dziś, idę wyściskać dawno nie widzianą przyjaciółkę. Potem w ramach pielęgnowania mojej wrażliwości, poopisuję w swoim dzienniku (zaczęłam prowadzić!) towarzyszące mi emocje.Rozwój i rozwój to mój urodzinowy prezent dla mnie, a dla was niech będzie dziennie 7 dodatkowych minut  życia. Wszystko dla Was kochani! ;)

Tomku?

Wczoraj nie pykło z dodaniem wpisu, bo cały dzień spędziłam u "teściów". Mimo wszystko możecie być ze mnie dumni- zjadłam wszystko. ;) 
Zanim jednak przejdę do wydarzenia, która odchodzi do lamusa, chciałabym się podzielić z Wami moją dzisiejszą myślą. 

Wyobraźcie sobie, że w każdej reklamie, na każdym plakacie, w każdej kampanii marketingowej występują tylko i wyłącznie mężczyźni! Tylko oni! 
Czujecie to? :) Np. taka reklama McDonaldsa: paru kumpli radośnie biegnie przez miasto, zarażając pozytywną energią przechodniów. Wszyscy skaczą i śpiewają. W doskonałych humorach wpadają do McDonaldsa, gdzie uśmiechnięty od ucha do ucha menedżer dzisiejszej zmiany podaje im wyborne frytki. Wtedy taki głowny bohater, nazwijmy go może Tomek, zjada jedną ze smakiem, po czym oblizuje z ketchupu palce i patrząc głęboko w oczy widzowi mówi: Mmm, palce lizać! 

Albo taki Zygmunt Chajzer puka do drzwi. Otwiera zatroskany Tomek: Zygmuncie, ach Zygmuncie. Nie
mogę doprać swojej ulubionej koszuli a wyjątkowa kolacja z Marianem już jutro! I co ja teraz zrobię? Na co Chajzer- wybawca: A czy próbowałeś wyprać to w nowym X? Spiera wszystkie plamy, nawet tygodniową z krwi! I przystępują do testu proszku X.  Na koniec Zygmunt: Jesteś zadowolony? Powiedz swoim przyjaciołom, a jak nie wierzysz, zaproś mnie do swojego domu, Krzyśku! I puszcza oko. ;)

Kolejny przykład: Tomek w legginsach i piłką do pilatesu. Ociera spocone czoło, odrzucając do tyłu kasztanowe loki. Podnosi energicznie piłkę i rzuca nią w widza: Przyjdź do nowo-otwartego  hiper-super-arcy-fit-light-sport-sexy-dance-centre! Tu każdy znajdzie coś dla siebie! Po czym obraca się na pięcie i trzęsie tyłeczkiem w rytm latino. 

I kolejny: Tomek trzyma się za brzuch: Od dłuższego czasu nie mogę zrzucić zbędnych kilogramów. Próbowałem już wszystkiego! Tak bardzo chciałbym ubrać swoje ulubione spodnie! Potem kilka razy poobraca się przed lustrem, nagle superszczupły i atletyczny, i: Dzięki slim-light-fit-kawie mogę ubrać swoje ulubione spodnie i nie muszę się już wstydzić! 

Na koniec mój ulubiony! Tomek bezradnie spogląda na plamę z kawy na swoich pięknych płytkach podłogowych. Jak ja usunę ten brud?- zastanawia się biedaczek. Z pomocą przychodzi mu badacz mopów, prosto ze sterylnego laboratorium i w przydużym białym kitlu: Tomku, czy próbowałeś naszego mopa? Mop-cud-miód usunie Twoje wszystkie problemy. Zamocz go w naszym innym produkcie- płynie Cilit Bang Bang- i już po problemie. Doskonale przebadane i stworzone w laboratorium mikrowłókna mopa wyczyszczą każdą plamę na Twojej doskonałej podłodze! 

Muszę przyznać, że była to ogromnie zabawna myśl. Gdyby rzeczywiście zabrakło kobiet lub też  pojawił się zakaz występowania kobiet w reklamie, to byłyby niezłe jaja. ;) 

P.S. Nie uważacie, że imię Tomek jest takie idealne do reklamy? ;)

środa, 14 sierpnia 2013

Wstyd czy nie wstyd?

Natrafiłam dziś na wyjątkowy artykuł w Wysokich Obcasach. Mowa w nim o powoli następującej modzie na skromność i prostotę. I o tym, że jest na to zapotrzebowanie nie tylko muzułmanek, ale i kobiet innego wyznania. Ba! Po takie rozwiązania (długie spódnice, zakryty dekolt i ramiona, specjalne "bolerka" zakrywające rękę do łokci) sięgają młode kobiety, które często nie mogą znaleźć nic odpowiedniego dla siebie w tzw. sieciówkach. 
Przyznam, że jest to dla mnie dość nowe, bo jakby przyzwyczaiłam się do "odsłaniania więcej". To nawet głupie z mojej strony, ale nie pomyślałam wcześniej, że ludzie wolą również skromność i prostotę, za którą często kryje się elegancja. 
znalezione w Google
Pozwólcie, że jednak wrócę na chwilę do golizny. Możecie mnie nazwać dziwną lub nawet niereformowalną, ale przypomina mi się sytuacja z restauracji przy świnoujskim deptaku. Sytuacja wygląda tak: jem sobie elegancko rybkę (wakacje nad morzem zobowiązują), gdy nagle brzuchaty, podstarzały i ubrany jedynie w kąpielówki pan pyta, czy znajdzie się obok wolne miejsce. Nie, kurde, nie znajdzie się- myślę sobie. Nie dlatego, że nie ma nic wolnego, tylko dlatego, że jesteś goły! Nosz kurde! Za chwilę jakaś panna biega z frytkami, również w samym stroju kąpielowym. Zaczynam się wtedy zastanawiać, czy jestem nienormalna. Jestem sobie w restauracji a tu jakieś tyłki fruwają na wysokości mojego talerza. Wychodzę przecież z założenia, że strój dostosowuje się do miejsca przebywania. Nie jest argumentem, że parę metrów dalej jest plaża i tam wszyscy tak chodzą. Sęk w tym, że plaży nie ma w restauracji. Moim zdaniem wypadałoby się zakryć pareo czy założyć nieszczęsna koszulę i spodenki.
Mam młodszą siostrę, 15-latkę. Przyglądam się jej stylowi, bo świeże spojrzenie zawsze jest w modzie. ;) Niekiedy też pytam o radę czy coś ;)  Ostatnio zaskoczył mnie must have młodocianych fanek mody. Jest  to bluzka na ramiączkach odsłaniająca sporo ciała po bokach. Bez problemu widoczny jest biustonosz. Nie jestem przekonana, by było to najlepsze rozwiązanie dla nastolatek. Mogę nawet powiedzieć, że jest to raczej nieodpowiedni strój. Tak samo jak dżinsowe szorty odsłaniające pośladki i pełniące rolę bardziej majtek niż spodenek. 
Takie dywagacje prowadzą zazwyczaj do dyskusji nt. gwałtu na żądanie, jak ja to nazywam. Chodzi o tłumaczenia, że "jeśli tak się ubrała, to sama jest sobie winna". Tłumaczenie gwałtu skąpym strojem jest bezsprzecznie głupie. Istnieje bowiem coś takiego jak nietykalność osobista. Ubieram się tak, bo czuję się atrakcyjna i dobrze ze sobą. Jeśli nie wyrażę zgody, nie masz prawa mnie dotykać. Dla mnie to jest oczywiste,  jak jednak się okazuje, nie do końca dla co poniektórych. 
Z wyników przeprowadzonych kiedyś badań, można się dowiedzieć, że kobieta, uważana przez mężczyzn za atrakcyjną i pociągającą, to kobieta czującą się pewnie w swojej skórze; taka, która zaakceptowała swoje ciało i swoje wnętrze, i uznała je za najdoskonalszy twór chodzący po ziemi. Wniosek z badań taki, że nieważne w co ubierzesz, jeśli będziesz nosić to z przyjemnością i będzie to upewniało Cię w swoim pozytywnym osądzie, zostaniesz uznana za seksowną i wartą poznania. :) 
To mi przypomina pewną dziewczynę startującą do tytułu Miss Uniwersytetu Opolskiego. Typ jabłuszko, za krótkie nogi na modelkę, pyzata buzia z uśmiechem i blaskiem w oczach. Miała w sobie charyzmę. I w ogóle nie pasowała do smukłych gazeli stojących obok. Doszła daleko. Ktoś może powiedzieć, że przeszła dalej "dla żartu". Jak dla mnie, przeszła dalej bo miała w sobie wielką asteroidę- mnóstwo energii, światła i uśmiechu. I ta jej charyzma! Mogłaby nią obdzielić co najmniej połowę kandydatek. :) 

Zaczęłam temat i pozostawiam go otwarty, do dalszej dyskusji. Czy w Polsce nastąpi moda na skromność? Czy Polki wybiorą prostotę? Co Polacy na to? Piszcie w komentarzach lub wiadomościach. Jestem ciekawa Waszych opinii. 


wtorek, 13 sierpnia 2013

Find what you love and let it kill you


Spotkałam się już z wieloma publikacjami na temat sukcesu. Wszędzie wskazywano na pasję. Ups, przepraszam- na Pasję. I tu trzeba dodać, choć wydaje się oczywiste, że jest różnica między pasją a zainteresowaniem. 
Taki mój tata jest niesamowity. To typ zbieracza. Zaczęło się chyba od znaczków, potem były karty telefoniczne, później pocztówki, następnie monety. Ma też prawie wszystkie bilety z miejsc, w których bywał. Nie wiem czy przypadkiem nie ma gdzieś kolekcji biletów komunikacji miejskiej z każdego miasta. Na dodatek ma pokaźną biblioteczkę książek o Tatrach. Odkąd pamiętam zawsze wieczorami pochylony jest nad papierowymi modelami. Zawsze je kleił. Jestem pełna podziwu dla jego cierpliwości. W którymś momencie musiał powynosić swoje dzieła do pracy czy na działkę, bo brakowało miejsca w mieszkaniu. Często gęsto ryje coś w ziemi i uprawia egzotyczne palmy. Od niedawna zaczął robić zdjęcia lokomotywom, bo jak się okazuje, jest ich co nie miara i znacząco się różnią. Ostatnio nawet przytargał martwego motyla, zapewne by zapoczątkować nowe zbiory. Ach, zapomniałabym! Nałogowo robi zdjęcia zdezelowaną cyfrówką. I regularnie gra w siatkówkę z młodszymi od siebie. 
Jak to piszę, zaczynam zastanawiać się, w kogo się wdałam. Nie powinnam w sumie podejmować decyzji za tatę, ale wydaje mi się, że jeśli naprawdę kawał życia poświęcił siatkówce i modelom, to właśnie one są jego pasją. Mógł przecież podarować sobie to i nie ryzykować np. zdrowiem. To chyba można nazwać pasją, prawda? A druga rzecz, gdyby nie przynosiłoby mu to satysfakcji i przyjemności, to równie szybko mógł zrezygnować. 
Tak rzecz się ma z moim tatą. Jak jest ze mną? To dobre pytanie!  
Czy odpowiedzią na życiowe pytanie "Co lubię robić?" jest jeść czekoladę? :)
Gdyby się tak uprzeć... 

;)
Zatem wyznaczam sobie kolejny cel na najbliższy czas- uwaga- ustalam do dnia moich urodzin co sprawia mi niesłychaną przyjemność i daje poczucie, że jestem turbopozytywnie nakręcona! Czas operacyjny, licząc od jutra, to 4 dni . :D

znalezione w Google
W ramach odprężenia od ustawicznego myślenia i pracy nad sobą, polecam Wam odcinek Jetsonów pt. "Magiczne okulary". Dlaczego? Końcówka powinna Was srogo rozbawić. ;)
Swoją drogą niesamowite jest to, że twórcy kreskówki tak właśnie wyobrażali sobie nasze czasy. Patrząc na komunikację publiczną, wątpię, bym dożyła naddźwiękowych ścigaczy astralnych w każdym polskim garażu. Nie mówiąc już o takim wypasionym własnym mieszkaniu ;) 
Niesłychanie spodobała mi się technika, w jakiej zrobiona jest kreskówka. Nie ma porównania między Jetsonami a dzisiejszymi hitami dla dzieci. Nie ma. I to chyba sprawia, że robi jeszcze większe wrażenie na mnie. Amen! 





poniedziałek, 12 sierpnia 2013

Dlaczego robisz to, co robisz?

Chińskie ciasteczka z wróżbami mają dwie podstawowe zalety. Są ciasteczkami (!) i mają wróżby (2). Moja karteczka zawierała taki oto zapis: Masz zdolności przywódcze i umiejętności doprowadzenia każdej sprawy do szczęśliwego końca.  

Gdy dziś znalazłam  tę wróżbę, akurat zastał mnie nastrój myślicielki. ;) "Żeby doprowadzić coś do szczęśliwego końca, trzeba coś w ogóle zrobić. Żeby coś zrobić, to oprócz pomysłu i planu na to, trzeba mieć jeszcze motywację." Analiza motywacji to wbrew pozorom skomplikowana praca. Musiałam cofnąć się do czasów kabaretu, aktywnego radiowania (w radiu pracowania ;)), do telewizji i  kół naukowych. Bez wahania odpowiedziałam sobie: ciekawość, zachwyt nowością, radość z pracy z ludźmi, odpowiedzialność zagwarantowana obietnicą. Trudność w zadaniu polegała na przypomnieniu sobie towarzyszących emocji. Serio, odpowiedź typ "czułam się źle, gdy..." to żadna odpowiedź konstruktywna. Zadziwiające jak problemowe jest nazwanie prostych rzeczy, próba ich opisania. Może gdybym przykładała większą uwagę do emocji, byłoby łatwiej.  



Bolesna prawda Kurowskiej jest taka: by osiągnąć wewnętrzny spokój (a przynajmniej jego część) muszę odpowiedzieć sobie na pytania, które powinny pojawić się kilka lat temu. Najważniejszym elementem będzie określenie emocji towarzyszących tym przemyśleniom. Jeśli zacznę je doceniać i traktować na równi z intelektem, lepiej zrozumiem na czym stoję. I z tym pozostawiam Was dziś. Szanujcie swoje emocje i nie zamykajcie ich w szafie! :)

P.S. A jakie są Wasze wróżby z chińskich ciasteczek? :)

niedziela, 11 sierpnia 2013

Poznajcie Mirellę

Gdy poznałam Mirellę, zbliżała się pora na ostatnią tego dnia kawę. To był już kilkudniowy nawyk, który miał zatuszować zmęczenie i senność po całym dniu zajęć. Jakież było moje zdziwienie, gdy to Mirella dała mi największą dawkę energii, jaką do tej pory spożyłam. 

Lubię poznawać kobiety, chociaż trochę się ich boję. (!) Jest jednak jakaś niesamowita siła w nas, która pomaga robić niewiarygodne rzeczy. Imponuje mi matka trójki dzieci, która jest na łasce męża awanturnika i alkoholika. Co by nie powiedzieć (o rozwodzie, o prawie do szczęścia itp.), jest wytrwała w tym co niesie jej los. Imponuje mi bizneswoman, która utrzymuje swoją pozycję w pracy na równi z mężczyznami. Co by nie powiedzieć (o szklanych sufitach, o męskim świecie), jest wytrwała w dążeniu do spełnienia. Imponuje mi pani motornicza prowadząca długi tramwaj w wielkim Krakowie. Co by nie powiedzieć (o zdolności odróżniania lewej od prawej, o męskich zawodach), ona jeździ z masą ludzi po ulicach Krk. Imponuje mi także młoda matka, najlepiej w moim wieku, która świadomie zdecydowała się na dziecko. Co by nie powiedzieć (o żłobkach, o niepewnej karierze matek), jest odważna i chwała jej za to. Imponują mi: podróżniczki, dziennikarki, żołnierki, naukowczynie*, listonoszki, kobiety- szpiegi, zakonnice, listonoszki, cheerleaderki, portierki, nauczycielki, szamanki i księżniczki. 

Jakiś czas temu spotkałam Mirellę Czajkowską- Turek, prezes Stowarzyszenia Gliwiczanie dla Gliwic. Z wyglądu nieco przypomina mi moją mamę. Podczas, gdy moja poświeciła się pracowaniu nad rodziną i dziećmi, Mirella oprócz swoich synów, na głowie ma jeszcze pracę lekarza i całe miasto Gliwice. Zaczęło się bardzo dawno temu, gdy dotarła do niej informacja o planowanej budowie Drogowej Trasy Średnicowej tuż pod jej oknem. Cóż, trudno się nie dziwić zainteresowaniu sprawą, gdy w świeżo upieczonym gniazdku mają zagościć buldożery, koparki i robotnicy. I tak oto razem z przyjaciółmi wpadła w wir urzędniczego trybu życia, polityczny "beton", prawniczy świat, drogowo- środowiskowo- ekologiczną terminologię. O tej sprawie możecie dowiedzieć się więcej tutaj oraz tutaj. Zachęcam gorąco do tego!

Jestem pod wrażeniem determinacji tej kobiety. Tak wiele ryzykując walczy. Już nie tylko o zmianę przebiegu trasy, ale także z innymi miejskimi bublami. Należy jednak pamiętać, że nie jest sama. Ma silne wsparcie rodziny, nielicznych przyjaciół i aktywistów, dla których ta działalność to niekiedy drugi albo i trzeci etat. To pokazuje mi, że żeby osiągnąć cokolwiek większego, nie wolno nikogo wykluczać. Każdy musi mieć swoją szansę. 

Jak się okazuje, w Gliwicach największym problemem, zresztą tak jak i wszędzie, jest dialog. Chęć porozumienia się, otwartość na inne koncepcje. To nawet trochę tragikomiczne, że w czasach, gdy komunikację wciągnięto na wyższy poziom (mam tu na myśli ułatwienia technologiczne), to jednak jest z nią problem. Fundamentalny, rozbijający się o chęci. Dlatego tak wielkie wrażenie zrobiła na mnie Mirella. Popatrzyłam na nią przez swój pryzmat, osoby w gorącej wodzie kąpanej i spytałam: Co sprawia, że codziennie chcesz się zmagać z tym wszystkim? Co daje Ci siłę do dalszego działania w beznadziejnych okolicznościach? Odpowiedziała słowami, które użyte w amerykańskich filmach familijnych, uszłyby za banalne. W naszym spotkaniu nie było miejsca na to. Jej akumulatorem jest wiara i spotkania z takimi ludźmi jak my**, którym "się chce". To pokazuje jej, że nie jest sama i gdzieś w innej część Polski, ktoś walczy tak samo dzielnie i wytrwale jak ona i Stowarzyszenie Gliwiczanie dla Gliwic. To mi w zupełności wystarczyło, by obdarzyć ją głębokim szacunkiem.

Komentarz:

Zachęcam Was do rzucenia okiem na sytuację w Gliwicach. Przy okazji możecie też zobaczyć jak postrzegane jest przez władze w demokratycznym państwie prawo obywatela do sprawowania władzy (Konstytucja, art. 4) poprzez np. referendum. Doskonały przykład do refleksji.

Trzymam kciuki za SGDG! :)

To już prawie ostatni tekst bez korekty. "Mam silną wolę" do pisania i publikowania. :)



* naukowczyni - poznałam to słowo wczoraj. Rodzaj żeński od "naukowiec" gdyby ktoś nie znalazł pomysłu na to słowo.
** my czyli uczestnicy Kuźni Kampanierów, znajdę parę słów na opisanie tego i owego. :)

sobota, 10 sierpnia 2013

Autopsja

Zaczęłam rozkładać na czynniki pierwsze swój sposób myślenia.
Punkt wyjściowy: Dlaczego ludzie we mnie wierzą, gdy ja wątpię?
Dlaczego obcy proponują mi pewne rozwiązania, zapraszają do działania, do tworzenia i mówią: "Jesteś dobra, jesteś fajna, zróbmy to."  Wtedy zachowuję się jak mimoza- na chwilę rozprostowuję, by zwinąć się w środku i pogrzać w ciepełku komplementu. Potrwa to jakiś czas, ale za moment zaczynam rozkminiać, dlaczego X i Y i inni razem wzięci nie zwrócili uwagi na mój mały sukces. To staje się moją miniobsesją, bo arcy mi zależy na opinii kogoś, dla kogo jestem tylko Cześć lub Dzień dobry. O wiele mniej interesuje mnie zdanie stojących najbliżej. Czy to z przeświadczenia, że zawsze tam będą, no matter what? Wydaje się to dość osobliwe podejście. 
Stąd już blisko do re-definiowania sukcesu. 
Za definicja.net: 

Sukces

» Furora
» Kasowy • (Technika)
» Podziw
» Rekord
» Triumf
» Wyczyn

Wczoraj znalazłam taką definicję sukcesu: "Spokój umysłu osiągnięty jedynie przez satysfakcję wynikającą ze świadomości wykonania wysiłku na poziomie maksimum swoich możliwości" (John Wooden). Wniosek z tego taki, że człowiek sukcesu to nie lepszy od innych, ale najlepszy jak potrafi. Zatem działanie do wewnątrz! Idąc dalej tropem, można pomyśleć: jeśli tak jest, to człowiek nieszczęśliwy to, ten który opiera całe swoje działanie i wyobrażenie o sobie wyłącznie o działanie i zdanie innych.
Zatem:
a) boję się podjąć pewne kroki w obawie, że nie będzie miało to przychylnego nastawienia innych, 
b) boję się podjąć pewne kroki w obawie przed popełnieniem błędu,
c) jestem nieszczęśliwa bo chciałabym czegoś ale się boję,
d) jestem nieszczęśliwa bo oparłam postrzeganie siebie o opinie obcych i znajomych.
Dowcip w tym wszystkim, że jakiś czas temu mówiłam znajomym "Najpierw ja muszę być szczęśliwa, dopiero potem jest reszta." Jak człowiekowi potrafi się pozmieniać. ;) Z drugiej strony można to przyjąć za fantastyczną wymówkę: "Nie robię czegoś, bo nie chcę poświęcać związku, przyjaźni itd.'. Patrząc na to zdanie, wyłania się konkluzja: "Czy ty przypadkiem nie używasz relacji międzyludzkich jako swojej tarczy przed życiem, karierą, spełnieniem?" To dość beznadziejne posunięcie. Rezultować to może jedynie pokładami żalu do innych i zmarnowaniem czasu, a przypomnę tylko, że średnia długość życia Polek to ok 80 lat i będzie wzrastać. Totalnie bezsensu.

Wnioski i zarządzenia:

Autopsja przyniosła nowe dowody zbrodni- należy przenieść ciężar budowania pewności siebie na... siebie. Zaleca się także rozpoczęcie jakiekolwiek regularnego działania absorbującego całą energię, bez strachu przed błędami, w imię sentencji: Życie jest jak jazda na rowerze. Żeby utrzymać równowagę musisz się poruszać naprzód. (Albert Einstein). Należy także wykorzystać świadomie komunikację niewerbalną do mentalnej zmiany w samej sobie (poniżej link wyjaśniający). Najlepszą metodą osiągania kolejnych poziomów jest wyznaczanie sobie małych zadań do wykonania. Błędy popełnione nie bolą tak bardzo, a smak zwycięstwa może być równie intensywny jak w większych dokonaniach. Może właśnie dlatego najlepszą herbatę podaje się z małych filiżankach? Jest wtedy smaczniejsza i przyjemniejsza? Samo picie z takiego małego naczynia zachęca nas do dłuższego delektowania się nią. Wpadłam na to parząc Liptona w kubku i szukając naczynka na torebkę. :)




Komentarz:

Dziś trochę popłynęłam strumieniem świadomości. Potraktujcie to raczej jako myślenie na głos, wyliczanie i próba łączenia w jakąś sensowną kupę. Dziś także nie zastosuję korekty, bo podobnie jak w poprzednim poście, zapewne wylądowałby w Szkicu lub Koszu. Obiecuję, że za jakiś czas zacznę poprawiać to i owo. :)
Do wykonania wyzwania zostało 19 dni.


Siła kobiet

"Jest taka siła drzemiąca w kobietach, która raz obudzona, nie pozostaje spokojna aż do osiągnięcia celu." Tak zaczęłam tekst poświęcony Mirelli Czajkowskiej- Turek, prezes Stowarzyszenia Gliwiczanie dla Gliwic.* W to samo zdanie wpisuje się Martha Gellhorn. A może to zdanie wpisuje się w nią, jeśli wiecie co mam na myśli. Wydawać się może, że napisana przeze mnie sentencja jest zbyt mała i ciasna jak na taką kobietę. 

Od jakiegoś czasu przeżywam posuchę. Siadam przed netbookiem i zaczynam pisać, ale piszę jedynie w głowie. Mnóstwo niewypowiedzianych słów, kilka puent, czasem jakiś tytuł, który mógłby gdzieś podpasować albo i niekoniecznie. Czasem trzymam w myślach cytat, zdanie wyrwane z rozmowy i delektuję się nim jak szampanem, a raczej winem musującym,aksamitnie rozlewającym się  w ustach. A gdy skończy się degustacja, nie jestem w stanie napisać żadnej recenzji. Tylko konsumpcja. Wtedy czuję się jeszcze gorzej. Widzę się jak pustynię i wymierające (!) na niej kaktusy. Wymierające! Dlatego też postanowiłam nadrobić kanon światowej literatury. Wszystko, by ratować składnię, styl i fleksję. By znaleźć miejsce dla przymiotników. Ustawić czasownik tam, gdzie powinien być. I na nic to wszystko.
Potem stwierdziłam, że mogę polubić na FB "mądre" i przydatne profile, to poduczę się czegoś. W imię zasady "przyjemne z pożytecznym". Nic po tym. Dzień zaczyna i kończy się na zdjęciach z wakacji znajomych, statusach o upale i burzy, od czasu do czasu przerywany zdjęciami pociech i kotów. A gdy przez kolejną godzinę nic się nie zmieni, zabieram się za polską kulturę piktograficzną na Kwejku. I tak minął dzień czwarty, dziesiąty, trzydziesty.
Dlatego rozpaczliwie, jak pływak łapiący na powierzchni powietrze, szukałam każdej możliwości, by gdzieś wyjechać, poznać ludzi, zainspirować się i uwierzyć we własne siły. I o ironio, udało się za pierwszym, drugim, trzecim razem. O ironio, kończyło się, gdy przestępowałam próg domu. Jakby w granicach opolskiego opuszczały mnie wszystkie siły. I pewnie byłoby łatwiej w tym wszystkim, gdyby z tyłu głowy nie syczał mi głos: "Załóż dziennik, zapisuj swoje obserwacje i myśli." albo "Tyle do zrobienia, masz plany, trzeba tylko je uporządkować i przepisać.". Wiecie, taki alarm w trybie drzemki- cisza i wkurwiająca melodyjka za chwilę, cisza i melodyjka. Jest, nie ma. Jest, nie ma.
Śnią mi się koszmary. I nie są to potwory, wypadki czy śmierć bliskich. Śnię o osobach, które mi gratulują, ściskają dłonie i wręczają kwiaty, publicznie skomplementują. Za chwilę z zatroskaną miną pytają: "Pani Magdo, na kiedy Pani to zrobi? Mówiła Pani, że będzie to na...", "Obiecała Pani, że...a do tej pory nic..". I tak na zmianę, te same postacie, inne kwestie. Oszaleć można. 

Dlatego tak bardzo...lżej mi, gdy obejrzałam dziś film "Hemingway i Gellhorn". Martha spoliczkowała mnie. Nie! Gorzej- uderzyła prosto w ambicję. Prawy sierpowy. Miałam opuszczoną gardę. Film dobry, a jej postać niezwykle silna. Kobieta ożeniona z wojną. I Hemingwayem. Wystarczyło, by powiedzieć mi: "Mażesz się jak baba". Bo baby się mażą, a kobiety żyją walcząc.
Chcę, byście odebrali ten tekst jako moją chęć życia. Pełnowartościowego jak bułka grahamka. Z masłem i szynką. I sałatą. ;) Stąd też prośba, by przymknąć oko na wszelkie niedociągnięcia, gdyż nie zrobię na nim korekty. Jeśli zacznę, to zapiszę szkic i nigdy on się nie ukaże. Jeśli jednak po postawieniu kropki kliknę "Opublikuj". Nie będzie już odwrotu. Poszło w świat.
A skoro to już popełnię, to trzeba będzie kontynuować. Lepiej lub gorzej, ale regularnie, bo ludzki mózg potrzebuje 21 dni, by coś uznać za nawyk. Może zatem uznam pisanie dziennie kilkutysięczny znaków za nawyk? To co, próbujemy? 

* napiszę jeszcze o Mirelli i okolicznościach w jakich ją poznałam. (!) :) 

Szukaj na tym blogu