wtorek, 12 listopada 2013

"Jestem blisko, obok ciebie..."

"Ekstrawertyk, ufający zmysłom, wrażliwy na opinie innych o zdolnościach koncyliacyjnych. Przy podejmowaniu decyzji bierze pod uwagę zdanie współpracowników i potrafi bez trudu dopasowywać się do wymogów sytuacji. Dzięki rozwiniętym zdolnościom komunikacyjnym oraz rozwiniętej empatii, jest dobrym współpracownikiem i doradcą. Preferuje pracę z ludźmi ponad czynności techniczne. Nie przepada za sztywnym rozkładem zajęć. Spełnia się w działaniu praktycznym, teoretyzowanie chętnie pozostawiając innym. W niejednoznacznych sytuacjach, wymagających konkretnego rozstrzygnięcia, potrafi wykorzystać umiejętność przejmowania inicjatywy i pragmatyzm. Obszary w których ma szansę dobrze się zrealizować to: artysta, aktor, muzyk, fotograf, projektant mody, HR, PR, makler giełdowy, reprezentant handlowy, doradca ubezpieczeniowy, agent nieruchomości i inne."

Tak mi wyszło z testu z predyspozycji zawodowych. Miało pomóc. Pamiętam, że robiliśmy takie testy w gimnazjum i liceum. Miało nam to pomóc w określeniu się, którą droga iść. Minęło prawie 7 lat i nie widzę, by ta droga mi się wyklarowała w jakiś specjalny sposób...

Miałam być architektem, żołnierką, policjantką, archeolożką, odkrywczynią, superbohaterką, cheerleaderką, pisarką, dziennikarką, trenerką ngo. Kobietą sukcesu, biznesłoman, aktywistką społeczną, okoliczną bohaterką.

Koniec końców, wiem tylko, że jestem Magdą. Jeszcze 4 miesiące temu przerażało mnie to na tyle mocno, że źle sypiałam a stres mnie nie opuszczał ani na krok. Dziś, po uświadomieniu sobie kilku monstrualnych rzeczy, jestem spokojniejsza. Zdałam sobie sprawę, że bycie Magdą w zupełności mi odpowiada i wystarcza. Jestem najlepszą swoją wersją teraz. Nie przeskoczę tak o pewnych rzeczy, na niektóre potrzeba więcej czasu, na inne więcej umiejętności a pozostałe po prostu nie są dla mnie. I trzeba to przyjąć, takim jakie jest. Jesteśmy w stanie kontrolować tylko siebie. Wpadłam na to podczas oglądania "Podziemnego kręgu". Bardzo pouczający film patrząc z perspektywy coachingu. :)
Z racji tego, że jestem emocjonalnym impotentem, słowo "samoakceptacja" jest dla mnie wstydliwym słowem, ale czuję, że jeśli to powiem, to może komuś pomóc. Serio, takie mam przeczucie. :)

Dziś mniej się boję. Dalej nie wiem kim być, ale może wystarczy odpowiedź, że trzeba być Człowiekiem? :)

Z tym Was dziś pozostawiam.

AKTUALIZACJA:

Przeglądam swojego poprzedniego bloga, który dzięki uprzejmości Wordpressa, nie mogę już administrować i znalazłam tam coś takiego: 

"Być jak..."
5 wrzesień 2011

no właśnie , kto?
Na piwonię mówi się róża bez kolców. To w sumie smutne, bo taka piwonia nie chce być różą bez kolców, tylko piwonią. Samą w sobie. Na zajęciach z Dziennikarskich Źródeł Informacji prowadzący spytał kim chcę zostać. Bez namysłu odparłam, że drugą Pawlikowską. Zaraz potem ugryzłam się w język. Bo o ile Beata mnie inspiruje swoimi podróżami, audycjami, pisaniem i zapełnia co poniektóre luki, to ja nie chcę być jej drugą wersją. Ja chcę być tą Kurowską. Amen.
***

Kto Ty jesteś? Polak mały

Może to mój feminizm i chęć wypośrodkowania, ale w całej naszej historii zapomina się o dwóch sprawach. Pierwsza to taka, że kobiety też brały udział w kształtowaniu RP, a druga to, że cała praca na zachowaniu języka, uczenia tradycji i kultury jest pomijana w głównym nurcie rozmów o Polsce. Odnoszę wrażenie, że widzimy RP przez krwawe okulary walk o wolność. Tym samym nie umniejszam wagi wszystkim zbrojnym wystąpieniom Polaków w walce o niepodległy kraj. Zależy mi na pamięci o ludziach, po prostu ludziach.

Stąd też mój apel, by przy rozważaniu o historii polskiej uwzględnić trud miliona ludzi uczących się w różnych warunkach, czym ta Polska właściwie jest.
Drug apel do pamiętanie, że nie samymi mężczyznami Polska stoi. Z tego też miejsca gorąco zachęcam do zapoznania się z płytą i Projektem "Panny WyKlęte". To opowiedzenie tych wydarzeń z perspektywy dziewczyn i kobiet.  Jestem oczarowana tym punktem widzenia i jeśli wolno mi coś więcej dodać, to zachwyciła mnie Lilu. Niesamowicie.



A przy tym walczyku popłakałam się jak bóbr...


Na płycie usłyszymy także m.in. Kasię Kowalską, siostry Przybysz, Marikę czy Marcelinę. Fenomenalne teksty, straszne historie.

Jeśli jestem już w tym temacie to, ostatnio z Leszkiem pracuję w projekcie "Multimedialna Kronika Opolszczyzny". Chcemy zrobić reportaże o osobach, które przeżyły II wojnę światową i spróbować ich oczami zobaczyć tamtą Polskę. To też, powiem drastycznie, ostatni dzwonek, bo większości tych osób czas ucieka. W tej chwili jesteśmy po dwóch wywiadach i są dla mnie wstrząsające. Ich historie o dzieciństwie, Ukrainie, transportach do Polski są przerażające i żadna lekcja historii nie jest w stanie tego wytłumaczyć. Mam nadzieję, że materiał przez nas stworzony, będzie służył młodym ludziom i pomoże zrozumieć, o co i po co to wszystko. :)

Sposobów jest kilka, a jednym z ciekawszych, z którymi się ostatnio zetknęłam to ta animacja:

Zauważam jakiś taki progres w radosnym celebrowaniu świąt narodowych. No może poza wypadkami na warszawskim Marszu Niepodległości, gdzie radosna tęcza staje się wrogiem narodu. ;)
Czy ktoś kiedyś będzie w stanie mi wytłumaczyć dlaczego tak jest? Czekam na odważnych.

sobota, 2 listopada 2013

Zapamiętaj mnie

Lubię odwiedzać cmentarze, zwłaszcza jesienią, ale nie jest to chyba tajemnicą, że okres ten idealnie nadaje się na metaforyczne/metafizyczne wizyty. Zamierzam podzielić się swoimi obserwacjami i wnioskami z nich wynikającymi. Zanim jednak to, zobaczcie ten filmik. 


Może jestem wypaczona i "nie mam szacunku dla zmarłych", ale nie raz gorzko się zaśmiałam. To jest smutna rzeczywistość. 
1. Kiełbasa.
Kiełbasy dziś nie widziałam, ale kolejki do stoisk z popcornem i watą cukrową owszem. Kościół mówi, że Wszystkich Świętych to radosne święto. Może tak właśnie radośnie się celebruje 1. listopada? 
No dobra, można wziąć pod uwagę kontekst historyczny - że nasi przodkowie w okolicach 31. piździernika składali dary w postaci słodyczy, pieczywa itp. wszystkim dobrym duszom, zanim się chrześcijaństwo na dobre zakorzeniło. Jeśli chcemy poczuć "mroczny", pogański klimat, to proponuję "pobawić się" w rodzime Dziady, a nie Halloween. Są równie fascynujące. ;) Zanim jednak zagotuje się pobożna krew, odsyłam np. do Meksyku, gdzie pielęgnowana jest modlitwa i celebracja Świętej Śmierci. Wracając do "kiełbasy", osobiście razi mnie wata cukrowa, popcorn i gofry przy bramach cmentarnych. Nie mogę tego przełknąć. ;) 

2. Grobbing.
Zabawne, ale po chwili przestaje. Sama tego nie doświadczyłam, ale jak tak rozglądam się po nekropoliach 1. listopada, to wydaje mi się, że co najmniej połowa odwiedzajacych to wykonawcy smutnego obowiązku wizyty u nieboszczka. 

3. Wujek, postaw czerwony z przodu.
Tu jestem nieco rozdarta. Cynizm a może logika nakazuje, by wyśmiać to nagrobne "zastaw się a postaw się". Jakby to miało znaczenie dla zmarłego czy czerwony znicz pasuje do kompozycji, czy żółtych nie jest za mało i czy kwiaty są duże. Z drugiej strony pojawia się myśl, że to raczej sprawa żywych, bo przecież należy uhonorować zmarłego. Znowu zaś cynizm mówi: Taaak, zmarłemu! Ciotce Joli i tej Kowalskiej co ma męża obok, trzeba pokazać na co nas stać. Wiara w ludzi odpowiada: Daj spokój, od zarania dziejów ludzi chowano z dobytkie, kosztownościami, które miały pomóc po drugiej stronie. Czemu mielibyśmy umniejszać ten zwyczaj? I jak tu żyć z takim rozdarciem?? 

4. Melanżyk.
Kto bogatemu zabroni, jak to mówią studenci. Coraz częściej się zdarza, że w święta wszelkie puby i klubownie są czynne. Jedni obchodzą Wielkanc przy rodzinnym stole, inni wolą w ultrafiolecie przy grubym basie. W końcu RP nie jestem państwem teokratycznym. 

5. Ciotka Jadzia, chodu! 
Wszyscy śmiejemy się z rodzinnych zjazdów i historii odgrzewanej jak kotlet w Conieco, tego czy tamtego wujka. Może nie jestem fanką takowych posiedzeń, ale może gdybym od zawsze wychowywała się w dużej - całej rodzinie, inaczej na to patrzyłabym. Jest jak jest, trochę mi się tęskni za takim spotkaniem. :)

6. Cmentarne hieny.
Tu się brzydko wyrażę, ale inaczej nie umiem. Toż to czyste kurestwo, żeby okradać ludzi, a tym bardziej zmarłych. Cały ten ekwipunek srogo kosztuje i serce krwawi, jak widzi się jakie rzeczy się wyprawiają. Ręce powinny uschnąć przy samych uszach za kradzież. A jak pieniędzy brak, to szukać jakiejkolwiek pracy. To mówię ja, znów bezrobotna! 

7. Świąteczne strojenie.
Pociągnę w inną stronę. Ni cholery, nie rozumiem co wspólnego ze świętami ma generalne sprzątanie domu. Co najmniej tak, jakby miał przyjechać papież i zrobić, nomen omen, test białej rękawiczki. Na samym dnie szafy. Tej w piwnicy. Serio. Nie jestem tragicznym przykładem bałaganiary, porządek lubię, ale we wszystkim trzeba znaleźć równowagę. Czepiałabym się dalej, ale sięgnę to zwyczajów słowiańskich, gdzie znajdziemy Jare Święto czyli pożegnanie zimy i przywitanie wiosny. 
Rytuał ten odbywał się w wiosenną równonoc i miał zapewnić mieszkańcom szczęście i pomyślność na cały nadchodzący czas. (...) Witaniu wiosny towarzyszyły prace domowe - głównie porządkowanie domu oraz jego okolic. Popularne były także wyprawy do lasu, w trakcie których poszukiwano zielonych gałązek zwiastujących nadejście kolejnej pory roku. Malowano również jajka, które miały zagwarantować domownikom oraz zwierzętom zdrowie i szczęście.
za: niewiarygodne.pl
Przypadek? ;)

8. Brzydkie kwiaty? 
Nie pisałam o tym wcześniej? ;)

9. Biznes się kręci.
Nie ma co komentować. Biznes is biznes, jak to mówił Siara. Czy nam zależy, że zapłacimy trójkę czy piątkę? Pewnie tak, jeśli kupujemy 20, co jest całkiem prawdopodobne u większości Polaków. ;)

10. Promocja pogrzebowa.
Jak wyżej. W październiku, w Biedronce widziałam czekoladowe zające wielkanocne. W Kauflandzie były wtedy dostępne Mikołaje, zaraz obok zniczy. Czekam na "Last Christmas" 3. października.

11. Kto to w ogóle jest?
Czyżbyśmy już przerabiali smutne obowiązki? Tak bez szydery, to zainspirowało mnie to do stworzenia kroniki rodzinnej. Będzie to doskonały dowód na istnienie wielu rzeczy, choćby takich ultrapodstawowych jak rodzina. Zdumiewające są kapsuły czasu. Ileż mogą nam powiedzieć  przeszłości! O tamtych ludziach! Chciałabym stworzyć taką kapsułę czasu dla potomnych. Może to pomoże, bez dywagowania w oparciu o daty na nagrobku. :)

12. Więcej światła!
Patrz punkt 9, 8, 3,

13. Samochodem w nagrobki.
Nie będę tu oceniać komunikacji miejskiej. Kto chciał, ten skorzystał. Kto chciał podjechać jak najbliżej i mu się udało - gratulacje! Męczy mnie raczej to, że znów zatrzymano mnóstwo nietrzeźwych kierowców. Co w ich baniach się kryje, tego nie wiem. To ile pieniędzy wydano na kampanie społeczne, prewencję, szkolenia, pogadanki o trzeźwości powinni, kurde, zwrócić wszyscy przyłapani na gorącym uczynku. Mało tego, zabrać im prawa jazdy z dożywotnim zakazem wyrobienia nowego. Tyle się mówi, przez tyle lat a dalej siano w głowie...

14. Panie świeć nad jego duszą.
Szybka akcja: posprzątać, zapalić znicze, pomodlić się za duszę. Tyle działań jest rekomendowanych w listopadową aurę. Kwestie wspominania lepiej zostawić przy stole... a może lepiej nie? ;)

15. Prowadź wodzu!
Pobłądzić jest fajnie, jak się ma do tego nastrój. W innym przypadku skończy się co najmniej kłótnią rodzinną. Jeśli pamięć zawiedzie, warto skierować się biura cmentarza i tam zasięgnąć informacji. Serio, nie ma co zwlekać, udowodniono naukowo, że wkurw rośnie proporcjonalnie do czasu akcji. ;)

Na koniec zapraszam Was na dwie strony.

1. If I die


2. Virtual Heaven

[*][*][*]


Pytania?

czwartek, 17 października 2013

Who is the boss?

Za mną już "Opolskie Korby - Festiwal Wolontariatu". Przede mną proces rozliczania. Ukrywać nie będę, wszystkie te formalno - finansowe czynności przyprawiają mnie o dreszcze, zimne poty i palpitacje serca. Mam nadzieję, że przejdę przez to bez większych obrażeń. :) 


Cieszę się za to z samego Festiwalu, że powstał i się odbył. Początki bywają trudne i to chyba najlepiej opisuje drugi dzień Opolskich Korb. Frekwencja z pierwszego, kiedy odbywały się warsztaty, była obiecująca. Radość jest też z tego, że pomimo komplikacji udało się dociągnąć imprezę do końca. Dziękowałam już na facebookowym wydarzeniu wszystkim, którzy przyczynili się do powstania tej akcji, ale zapomniałam o chyba dwóch najważniejszych osobach...
Leszek Bil to osoba, na którą można liczyć zawsze i wszędzie. Gdy brakuje zimnej krwi, on ją zachowuje. Gdy pesymizm wkracza, on jako ostatni wykazuje nadzieję i radość. Gdy fantazja poniesie, sprowadzi do parteru i pomoże w dźwignięciu rzeczywistości. Leszku, dziękuję Ci. :)

Druga osoba, której chciałam pogratulować i podziękować to ja sama. Dziękuję sobie za determinację ukończenia zadania. Dziękuję za realną fantazję w kreowaniu wydarzenia. Dziękuję za wiarę w przyjaciół i znajomych. Dziękuję za zaangażowanie, włożone serce, nerwy i emocje. Dziękuję, za odwagę i zmierzenie się z publiczną administracją. Dziękuję za aktywne konto w telefonie. Za elastyczność. Za chęci. 

Nauczyłam się, że jeśli nie szanujesz samej/samego siebie, nie nagradzasz się za osiągane sukcesy, to nie będzie niczego. Totalnie nic. Null. Zero. Człowiek najczęściej pracuje na chęci bycia zauważonym i docenianym. 
Śmieszne jest to, że wcześniej nie miałam z tym problemu, by swoje "dobro" stawić ponad sprawę innych. Z czasem niestety się to odwróciło i czeka mnie żmudna praca nastawiania lokomotywy na prawidłowe tory. Rzućcie okiem na tekst dra Tomasza Skalskiego, koordynatora Merytoryczny Ogólnopolskiej Kampanii Społecznej Pozytywny Egoizm = Siła Kobiety: 

Pozytywny egoizm - czy to nie jest wewnętrznie sprzeczne?
Cóż to za nowa cnota, może ktoś zapytać - i czy to w ogóle jest cnota? Egoizm raczej nie kojarzy się pozytywnie. Wielu psychologów przestrzega przed egoizmem - jako wynaturzeniem prowadzącym do lekceważenia innych ludzi czy wręcz pogardzania nimi. Egoizm, definiowana w słownikach jako postawa "sobkostwa" czy "samolubstwa" - w psychologii kojarzy się albo z ucieczką przed prawdą o sobie w świat narcystycznych wyobrażeń, albo też z bezmyślnym, zwierzęcym odruchem walki o przetrwanie. Cóż pozytywnego może być w egoizmie?

Żeby nie ulec uprzedzeniom, dobrze jest zacząć od chłodnej analizy... znaczenia słów. Ego znaczy tyle co "ja" - a więc "egoizm", jako określenie postawy czy sposobu myślenia i dzia-łania człowieka, wiąże się faktycznie koncentracją na sobie. Natomiast słowo "pozytywny", o czym nie zawsze pamiętamy, oznacza nie tylko coś miłego czy wesołego, ale - przynajmniej w łacińskim pierwowzorze (positivus) - znaczy "oparty", "uzasadniony". Dlatego też określenie "pozytywny egoizm" nie odsyła nas do idei niepomiarkowanego dogadzania swoim najniższym instynktom, ale - przeciwnie - nakazuje taką koncentrację na sobie, która znajduje oparcie i uzasadnienie, krótko: zna swoją miarę! Gdyby tyle razy w dziejach nie ogłaszano już "oświecenia" (za każdym razem był to falstart...), moglibyśmy powiedzieć, że jest to egoizm "oświecony". (...)
źródło: http://shadowingmythoughts.wordpress.com/

Na czym to polega w praktyce i dlaczego warto?
Pozytywny egoizm polega na utrzymywaniu rozsądnej koncentracji na sobie, dbaniu o siebie i śmiałym zajmowaniu pozycji centralnej w swoim własnym świecie - przyznając jednocześnie takie samo prawo ludziom wokół. Pozytywny egoista jest sam dla siebie wartością - którą pielęgnuje i rozwija - przez co życie zamienia się z serii przypadkowych zdarzeń w świadomie budowany projekt. Nie angażuje się w "gry życiowe", które wypaczają osobowość i powodują zatracenie się tożsamości w otoczeniu (np. pieniądze i władza jako wyłączny motywator) - podejmując wyzwania zadaje sobie zawsze pytanie: co mi to da? Czy uczyni mnie lepszym, silniejszym; czy przybliży mnie do realizacji mojej życiowej misji, czy też raczej oddali mnie od niej lub mi zaszkodzi? "Ja" wciąż jest w centrum - ale nie oznacza to izolowania się od innych czy sprowadzenia ich do roli rekwizytów. Pozytywny egoista pamięta, że prawdziwy rozwój tego, co naprawdę "ludzkie" w człowieku możliwy jest tylko dzięki zrównoważonym relacjom z innymi ludźmi. Dlatego dba o nie i pielęgnuje je - a dbając o siebie ma siłę by aktywnie kształtować te relacje, nie poddając się niechcianym naciskom.
Pozytywny egoizm oznacza też życie "wielowymiarowe" - strategia dbania o intelekt kosztem ciało, albo dbania o ciało z zaniedbaniem rozwoju intelektualnego czy emocjonalnego w perspektywie całego życia zawsze powoduje szkody. Dbać o siebie to rozwijać i doceniać jed-nocześnie ciało (wygląd ma znaczenie, a jakże!), intelekt, równowagę emocjonalną oraz... duchowość. Krótko mówiąc zawiera się tutaj ideał szczęścia polegający na rozwijaniu pełne-go życia - który zresztą wcale nie jest nowością (znali go już starożytni Grecy), ale chyba po raz pierwszy w dziejach jest potencjalnie dostępny dla wszystkich, przynajmniej w naszym kręgu kulturowym. Czy trzeba jeszcze dodatkowych dowodów, że warto pójść w tym kierunku?
źródło i więcej: PomocnaMama 

Zachęcam Was turbo gorąco do zgłębiania tematu, być może odmieni Wasze życie lub chociaż rzuci światło na całość. :)

Jeśli jesteście zainteresowani tym, co media pisały o Opolskich Korbach, zapraszam tutaj!  :)

P.S. Dobrze jest wrócić do swobodnego pisania :)
 

wtorek, 24 września 2013

Muzyczna Widokówka: Amiina

Jesień jaka jest każdy widzi. Czekam na tę złocistą, pachnącą opadłymi liśćmi, nagrzaną trawą, która już powoli zmienia kolor na żółty. Tak bardzo chciałabym podrzucać suche liście, rozkopywać kopczyki i pozbierać trochę kasztanów. Pozawijać się w ciepłe szaliki, szurać kaloszami po chodniku, cieszyć oczy złocistym słońcem. Wieczorem pozawijać się w multum koców z kubkiem herbaty.

Czy ten utwór pasuje do tego wyobrażenia? :)


wtorek, 17 września 2013

Muzyczna Widokówka: Florence & Beirut

Będąc młodszą, potrafiłam oczami wyobraźni przenieść budynki w czasie i przestrzeni. I tak oto poniemiecka willa stawała się pensją dla panien z tzw. dobrych domów, choć tak naprawdę była tylko domem majętnego Schmidta. Dziś nie jestem w stanie tego zrobić, choćbym się dwoiła i troiła.

 Postanowiłam co wtorek rozgrzewać z samego rana Wasze trybiki wyobraźni. W. Clement Stone powiedział kiedyś: Cokolwiek umysł może wyobrazić, człowiek może osiągnąć. Z tego też powodu nie ma co się ociągać i razem podziałamy przy wybranych przeze mnie utworach. To chyba najprostsze co można zrobić- zamknąć oczy, posłuchać i odlecieć. 4 minuty pełnej swobody w kreacji. 


Zaczniemy prosto. Miłego słuchania!
P.S. Zapraszam do dzielenia się wizjami w komentarzach. Jestem ciekawa co widzieliście :)




poniedziałek, 16 września 2013

Referendalne monstrum

Zaledwie 4 329 osób wzięło udział w niedzielnym referendum w sprawie odwołania prezydenta Piotrkowa Trybunalskiego Krzysztofa Chojniaka. Ze względu na zbyt niską frekwencję referendum uznano za nieważne, a prezydent zachował stanowisko. (...)
W ostatnich wyborach samorządowych w wyborze Chojniaka na stanowisko prezydenta uczestniczyły 29 672 osoby, więc o jego odwołaniu musiało zadecydować 17 804 wyborców. Do urn poszło jednak tylko 4 329 osób. Frekwencja wyniosła 7,04 proc.

Uprawnionych do udziału w referendum było 61 466 wyborców, którzy mogli oddawać głosy w 37 komisjach obwodowych. Głosów ważnych było 4 219. Za odwołaniem prezydenta opowiedziało się 3 927 osób biorących udział w referendum.

 źródło: TVP Info

źródło: www.nettg.pl


Coś jest nie halo. Ludzie dostają narzędzie do egzekwowania złożonych obietnic, a tu lipa! Konkretna lipa! Po całości. Czy my w ogóle wiemy co to jest referendum? Głośniej się o tym mówi w mediach, ale specjalnie się nie tłumaczy czym jest.



No dobra, to sięgam po Małe Tablice: Wiedza o społeczeństwie (Gimnazjum, Technikum, Liceum), które ostatnio nabyłam za szalone 4,50 zł i czytam:

Demokracja bezpośrednia i pośrednia:

d. bezpośrednia- ważne decyzje bezpośrednio ogół uprawnionych
d. pośrednia- ważne decyzje podejmują przedstawiciele, których wybiera ogół uprawnionych

Formy demokracji bezpośredniej:

referendum - bezpośrednie głosowanie ogółu uprawnionych w jakiejś sprawie (przeważnie odpowiedzenie na pytanie "tak" albo "nie"
Przykłady: Szwajcaria (liczne referenda co roku), Polska i inne kraje europejskie

Zasady referendów w Polsce:

Szczebel referendum        projekt ref. może zgłosić         Ważne, jeśli głosowało
ogólnokrajowy                grupa 500 000 obywateli          50% uprawnionych
wojewódzki                    5% uprawnionych                   30 % uprawnionych
powiatowy/gminny          10 % uprawnionych                30 %  uprawnionych


Referenda w Polsce po 1945 roku

rok    zagadnienie                                                                        rezultaty
1947 zniesienie Senatu, reformy ustroju, granica zach.          wyniki sfałszowane
1987 gospodarcze reformy w ramach ustroju PRL               wyniki nie były wiążące
1996 uwłaszczenie i prywatyzacja                                      nieważne, (frekwencja 32%)
1997 akceptacja nowej Konstytucji                               uznane za ważne ( frekw. 43 %)
2003 zgoda na wstąpienie do UE                                   ważne (frekw. 59%)

Skoro już mamy trochę wiedzy to co stoi na przeszkodzie, by wziąć się za swoje podwórko?
Za dużo roboty? Straszne? No co Wy! Rękę trzeba trzymać na pulsie! Zobaczcie co mówi Prezydent RP. Drugi przykład, tym razem ref. lokalne:
Chciałbym powściągnąć pokusę przenoszenia wojny partyjnej na poziom samorządowy, realizowanej głównie przez referenda odwołujące prezydentów w czasie kadencji – mówił prezydent Bronisław Komorowski w wywiadzie dla Telewizji Polskiej. Prezydent zadeklarował, że nie weźmie udziału w referendum ws. odwołania prezydent Warszawy Hanny Gronkiewicz-Waltz.
 źródło: TVP Info

Tu nie chodzi o potyczki polityczne, tylko dawanie przykładu obywatelom. Prezydent jest obywatelem RP i jeśli jest uprawniony do głosowania, to powinien wziąć w nim udział. Nie ma tu już znaczenia czy zagłosuje "tak" czy "nie, przynajmniej dla mnie.

Więcej możecie poczytać tutaj:

1. Polska Times
2. Metro MSN

Diabelskie nasienie

Nie jestem fanką horrorów i unikam ich jak ognia. Wczoraj jednak nagięłam zasady i późną nocą odpaliłam Dziecko Rosemary w reż. Romana Polańskiego.
źródło: Filmweb
Interesujący. Tyle mogę powiedzieć w jego temacie. Nie porwał, nie bałam się, nie śnił mi się Szatan ani nic z tych rzeczy. O ile pomysł jest ciekawy, to film jest przewidywalny. I jakiś taki... niestraszny.

Zastanawiam się teraz czy to problem z moją wyobraźnią czy z percepcją. Może przyzwyczaiłam się, że to musi bardziej grać na emocjach, sięgać do prymitywnych odruchów obronnych, pokazywać i wizualizować zło, przemoc? Że jeśli nie ma krwi, to musi niszczyć człowiekowi psychikę? 

To mi przypomina kuchenne rewolucje w domu Kurowskich, gdy gotowałam coś a'la leczo. Wrzuciłam sporo przypraw, by było pikantne. Nie spodobał się to naczelnej Kucharce i się nakręciłyśmy na to kto ma lepsze, zdrowsze kubki smakowe. Oczywiście trwałam przy swoim, że na łyżce musi się dziać. Dziś zastanawiam się czy rzeczywiście papryka jest tak paprykowa, jak w tym leczo. I czy cukinia jest tak cukiniowo-pieprzna?

Mocniej, bardziej, szybciej. To chyba motto naszego pokolenia. A może całej kultury. Nie ma smaków podstawowych, są tylko te wyraziste lub zmiksowane. 

niedziela, 15 września 2013

Gryzipiórki, żurnaliści i państwo redaktorzy

W moje ręce, na swoje chyba nieszczęście, trafiła Gazeta Brzeska. Wydawany od 23 lat, bezpłatny dwutygodnik w nakładzie 5 000 egzemplarzy. 


W brzeskich mediach brakuje mi dziennikarzy i redaktorów z prawdziwego zdarzenia. Ten niedostatek rzuca się w oczy, rani serce a mózg doprowadza do szału. Wszędzie byli politycy, byli radni, byli dyrektorzy, byli prezesi, byli rzecznicy prasowi. W tym miejscu zatrzymam się na chwilę i sięgnę po Numer 17 z 11. września br. Cytaty pochodzą z tzw.  jedynki czyli pierwszej strony.

Wszystko odbyło się w poniedziałek 2 września br. Dziewiątka uśmiechniętych od ucha do ucha radnych już po raz kolejny w tym roku wyciągnęła pieniądze z naszych portfeli, drastycznie podnosząc opłatę śmieciową. 
Czyta się jak dobry kryminał.... 

Już wkrótce za śmieci posegregowane nie zapłacimy jak dotychczas: 10, 20, 30 i 31 (odpady segregowane) i 45 zł (odpady niesegregowane), lecz jak pisze panoramiczny organ prasowy burmistrza finansowany z naszych podatków "...dzięki wspólnej pracy niektórych radnych i burmistrza (którego pomimo podobno walącego się budżetu, jak zwykle zabrakło na ostatnich "śmieciowych" częściach sesji), podjęta została kompromisowa uchwała, która pozwoli uniknąć drastycznej podwyżki..." a opłaty "niewiele wzrosną".
Korektor i wydawca muszą bardzo nie lubić autora tekstu, skoro pozwolili mu na takiego molocha na pierwszej stronie.  

Z drugiej strony, jeżeli burmistrz płaci, to wymaga od służalczego redaktora bezwzględnej lojalności i w takim układzie, niczym w PRL-u, rzeczywistość przedstawiana jest jak władza wymaga. Szkoda tylko, że za tę manipulację płacą mieszkańcy Brzegu, gdyż te środki można było wykorzystać efektywniej, np. na gospodarkę odpadami. A tak, burmistrz już nie musi zaciskać pasa właśnie dzięki tym "myślącym i rozumiejącym" radnym. 
Jest postęp- są tu aż 3 zdania. Ponadto pojawiły się bogate opisy i porównania.  Czytamy dalej:

Podczas opiniowania uchwały w komisji podnieśli rękę za zaproponowanymi w projekcie z 9 sierpnia br. przez Huczyńskiego (burmistrza- przyp. MK) zmianami, chyba najwyższymi opłatami w Polsce rzędu 25, 50, 74, 99 zł (odpady segregowane) i 36, 76, 112 i 150 (odpady niesegregowane) odpowiednio za 1, 2, 3 i 4 i więcej osobowe gospodarstwa domowe. Te liczby to horrendalne kwoty, stawki, podobne jak ich autor, oderwane od brzeskiej rzeczywistości, ale jak widać zyskały one aprobatę ww. 3 radnych.
Uff, nie jest łatwo przepisać takiego kolosa. Korektor chyba jest na urlopie. 

Zanim zacznę się zżymać na autora, muszę już skończyć. Tekst napisał radny Rady Miejskiej Brzegu, Jacek Niesłuchowski. Tekst wydrukowano na żółtym tle, z ogromnymi zdjęciami radnych "winnych" podwyżki i cudnym tytułem Śmieciowi radni.

Dlaczego na pierwszej stronie nie umieszczono rzetelnego dziennikarskiego tekstu o podwyżce cen opisującego dokładnie całe wydarzenie łącznie z konsekwencjami, a dopiero na kolejnych stronach komentarze? 

Kolejna zagwozdka: redaktor kwartalnika literackiego, dziennikarz lokalnej gazety i portalu jest jednocześnie asystentem Starosty ds. kreowania wizerunku i rzecznikiem prasowym starostwa powiatowego. To, że skupia się na kulturze jakby nie rozgrzesza go w moich oczach. Dla mnie występuje konflikt interesów. Nie można mieć ciastko i zjeść ciastko. 

Takie sytuacje psują dziennikarstwo i wyrabiają złą opinię mediom. Cierpią na tym media, a najbardziej te lokalne, które są przecież najbliżej mieszkańców i spraw ich dotyczących. 

O Gazetę Brzeską musiałam niemal walczyć z emerytami. Rozeszła się w kilka minut. To chyba świadczy o jej popularności. Jeśli dalej będzie pielęgnowane takie dziennikarzenie, to stworzymy pokolenie głupców, którzy nie będą w stanie zrozumieć i odnaleźć się w otaczającym ich świecie. 

sobota, 14 września 2013

Czym skorupka za młodu...

Mam w albumie taki dyptyk w szarościach. Nie pierwszej części widać jak obejmuję za szyję tatę. Na drugim zdjęciu mam uciętą głowę, a w całej okazałości widać uśmiechniętą twarz rodzica. Mam wtedy około roczku. 

Kilka dni temu skserowałam te zdjęcia i wkleiłam do swojego dziennika. Stwierdziłam, że jest nadzwyczajnie fantastyczne. W tych kolorach szarości są nieposkromione pokłady radości. Jednak dopiero wczoraj dowiedziałam się, ile lat miał wtedy tata. Otóż 23! Można powiedzieć, że by w  moim wieku. 
No i od tego momentu chodzę jakaś taka stłumiona. Coś mi siedzi w głowie,okrywa mgłą aktywne rejony w mózgu. Nawet wyobrażam go sobie takiego pogrążonego w gęstym mleku i tylko czubek wystaje pod czaszkoskłonem. 

Gdy mówię "zmiany" mam na myśli wewnętrzną przemianę, przewartościowanie, wycieczkę, film/książkę/muzykę z nieznanego mi wcześniej gatunku, szkolenie, rozpoczęcie działalności w innym obszarze zainteresowań. Nigdy jednak nie pomyślałabym o dziecku, a przecież to diametralna zmiana... wszystkiego.

Dzieci mnie przerażają. Absorbują cały czas i energię. Są wszędobylskie, przez swoją szczerość - nietaktowne i straszne i trzeba im wszystko tłumaczyć od początku. Wczoraj na nazwijmy to pikniku rodzinnym tańczyły sobie małe baletnice. Śmigały w tych falbanach i tiulach, baletkach, gorsetach. Najstarsza nie mogła mieć więcej niż 13  lat. Przecież dzieci same z siebie nie powiedzą: Mamo, chcę tańczyć balet. Mam tu oczywiście na myśli takie małe szkraby, które nie są pod wpływem grupy przedszkolnej.  Nie, takim dzieciom to wszystko trzeba po prostu pokazać. Trzeba pokazać balet, kujawiaka, walc, salsę i styl uliczny. Pokazać czerwone, zielone, gorzkie, słone, kwaśne, ładnie i brzydko pachnące, zimne i ciepłe, jasne i ciemne,  gładkie i szorstkie, dobre i złe. I pozwolić mu odkrywać po swojemu.
Jak tu jednak przekazać to wszystko jak samemu doświadczyło się tak mało? Co takiemu małemu powiesz? Dopiero wczoraj dowiedziałam się dlaczego jeżdżąc w nocy samochodem, nie świeci się lampka w środku. I to od wychowawczyni, która tłumaczyła to małej Arkadii (!). Nawet imiona dla dzieci wymyśliłam jakieś dziwne, a przecież to ich literalna twarz, z którą będą musieli żyć do końca.

Pozostanę przy kotach, to będzie najbezpieczniejsze rozwiązanie. 

czwartek, 12 września 2013

Pozwól sobie

 Nie można na brzegu morza kopać fal z nadzieją zatrzymania ich. W sumie można, ale jaki to ma sens? Fale będą odpływać i przepływać. Jedynym rozwiązaniem byłaby ucieczka Księżyca ze sfery przyciągania ziemskiego. Mogłaby tego dokonać tylko jakaś niepojęta i wielka moc. Na pewno jednak nie człowiek.
Tak samo jest z moim otoczeniem. Nie dam rady kontrolować wszystkiego i wszystkich. Choćbym starała się jak mogę, wypruwała sobie żyły i nie spała po nocach – nie ma takiej możliwości. Co gorsza doprowadzi mnie to do stanu zniecierpliwienia, znerwicowania  i ekstremalnego zmęczenia od uderzania głową w mur.

Jedyną osobą jaką możemy pokierować to my sami. Na sobie możemy dokonywać eksperymentów i jakichkolwiek zmian. Dopiero  proces naszej  metamorfozy może mieć  wpływ na otaczający świat.
Niby można wsadzić to między znane wszystkim banały. Bo przecież to wiemy. Wiedzieć a rozumieć i czuć to całkiem inna sprawa. Po prawie miesiącu pisania tutaj, usilnego zagłębiania się w siebie i włożonej pracy jestem na drugim stopniu- zrozumieniu. I to tak nie do końca, bo stoję na tym poziomie jedną nogą. Pozostaje mi wciągnąć drugą, a potem poczuć i naprawdę uwierzyć, że tak jest.
Miałam pewne zadanie do wykonania, które nie mogło się dokonać bez udziału bliskich mi osób. Miały za zadanie napisać coś o mnie. Ja miałam tylko przyjąć to do wiadomości. Moim błędem było to, że przeczytane teksty od razu zanalizowałam przez ciąg przypadków i wypadków, otrzymując w końcu słodko- kwaśny sos. Po co mi to było, skoro oni napisali to zupełnie inaczej? 

Powinnam pozwolić sobie przyjąć czyjąś perspektywę. Nie dam rady kontrolować tego co inni myślą o mnie.  Mogę jedynie kontrolować swój umysł, a i to po ciężkich trudach i znojach.
I na tym kończę serię Autopsji.



poniedziałek, 9 września 2013

Jes, łi ken

To już 20. a zarazem przedostatni post w serii Autoterapii. Myślę, że dzięki Waszemu zaangażowaniu w komentowanie czy omawianie poszczególnych tematów, czułam większą potrzebę pisania. Coś jakby klin w drzwiach, którego stawialiście, by się nie zamknęły. I za to jestem Wam wszystkim bardzo wdzięczna. :)
Podziękowaniem niech będzie dzisiejsza próba (nawet potrójna) zainspirowania Was.

Na pierwszy rzut trafia ten oto wykład: 



Jego pierwsza część pokazała mi jak ważna dla rozwoju człowieka jest percepcja i zabawa. Nigdy nie spodziewałabym się, że przyswajanie świata w znany dla nas sposób może zakrzywiać optykę. Na gorsze. Kto by pomyślał, że zamyka nam to wiele furtek czy rzuca kotarę niezrozumienia na pewne pojęcia?

Zrozumiałam, że zabawa jest nie tyle potrzebna dla rozluźnienia, zbudowania pewnych relacji czy poprawy humoru. Zabawa jest potrzebna, żebyśmy mogli odbierać i budować świat na nowo. Jest to dla mnie tak fascynujące, że aż nie mogę usiąść spokojnie na miejscu! Chociaż wiem, że nie jest to odkrycie leku na raka trzustki, ja właśnie tak się czuję. Czuję się jak wybawiciel samej siebie.

A skoro już zaczęłam o raku trzustki...




Chciałabym Was dziś zarazić taką wiarą w siebie oraz euforią z tej wiary i wiedzy jaką możecie posiąść. Nie wszyscy zostaną bohaterami, prezydentami, lekarzami, naukowcami, odkrywcami, technologami i inne -ami, ale wszyscy mamy do tego predyspozycje. Jestem o tym przekonana.




Trzymajcie się ciepło i sucho w ten deszczowy poniedziałek. :)

sobota, 7 września 2013

Jak nie zostać psem ogrodnika

Witajcie bardzo słonecznie, 

obudziło mnie wspaniałe słońce, które rozświetliło złoto-wrześniową lipę przed oknem. To skłoniło mnie do refleksji nad przyrodą, a zwłaszcza tą w mieście. 

Jakaś dziwna moda panuje na skrócenie wszelkiej zieleni do postaci figur geometrycznych. Same kloce a nie żywopłoty, drzewka też jakieś rachityczne. Tak tylko, żeby coś wśród betonu przeżyło. Jestem w stanie zrozumieć, że pielęgnacja takich roślin jest tańsza i mniej czasochłonna. Marzy mi się za to więcej takiej dzikiej, nieokrzesanej i jakby to nazwać... swojsko egzotycznej. Mam tu na myśli jakieś zagraniczne drzewka, wielobarwne, zupełnie nie pasujące do naturalnej przyrody w tej strefie klimatycznej. W parku słychać jakieś ptaki ciernistych krzewów. Wszystko takie globalne, że coraz rzadziej widzi się swojską wierzbę czy lipę. Mnie to się trochę do nich tęskni. I do takich angielskich ogrodów. Trochę tej swobody i nonszalancji brakuje. Co prawda znajdzie się w Brzegu Park Wolności (co za piękna nazwa!), w Opolu Pasieka i Wyspa Bolko cieszą oko, ale w centrum takie beznadziejne witki, przysypane smętną korą i otoczone jakimiś kamulcami. Trawa od linijki. Smutne to takie, przynajmniej dla mnie.

źródło: http://inspirowaninatura.pl/pionowe-ogrody/
Faktem jest, że miasto jest nieco ciasno zabudowane, a przynajmniej w Śródmieściu, ale i na to jest rozwiązanie. Ogrody wertykalne (pionowe)! Na żywo z czymś takim się nie spotkałam (nie biorę tu pod uwagę samotnego bluszczu na fasadzie budynku), ale oglądając zdjęcia jestem przekonana, że to fantazyjnie fantastyczne rozwiązanie. Zalet jest sporo, m.in. termoizolacja, ograniczenie hałasu, ochrona  przed kurzem czy regulacja wilgotności. Trzeba jednak brać pod uwagę, że takie rozwiązanie przyciągnie wszelkie ptaki i robaki co oczywiście ma swoje wady i zalety. :) Myślę, że w Opolu przydałoby się trochę takich ogrodów. W linkach poniżej znajdziecie co nieco więcej na ten temat, może Wam się przyda. :) 

Jakież było moje zdziwienie, gdy rok temu w centrum Opola, znalazłam rzędy kolorowych główek kapuścianych. Wszystkie kolory zieleni, czerwieni i fioletu. Ogrodnik miejski przyznał wtedy, że sięgnięto do rozwiązań z historii, gdzie w miastach zakładano ogrody warzywne i owocowe. Wszyscy łapali się za głowy: "Jak to tak, żeby kapusta w centrum rosła!" Przyznać trzeba, że był to pokrzepiający widok. W tym roku, będąc w Szczecinie, po raz pierwszy spotkałam się z inicjatywą miejskiego ogrodu. Szukam na te chwilę więcej informacji, ale to co do tej pory ogarnęłam to to, że w wybranym przez siebie miejscu, sąsiedzi, mieszkańcy miasta czy zgrana grupa zakłada uprawę swoich roślin i warzyw. Nie mam tu na myśli działek, o które ostatnio trwa walka. Po prostu wykorzystują wolną przestrzeń i uprawiają swoją zdrową żywność. W Szczecinie, gdzie to zaobserwowałam, ogród nie był ogrodzony i dostępny dla wszystkich. Ponadto odbywały się w nim warsztaty ekologiczne i spotkania z różnymi osobami. Było to dla mnie niezwykle inspirujące odkrycie. Zamarzył mi się taki ogród na kampusie UO, ale czy reszta studentów i władze uczelni są do tego przekonane? Dowiemy się za jakiś czas. :) 

Coraz więcej ludzi zaczyna uprawiać warzywa na swoich balkonach. Z jednej strony jest to pocieszające, z drugiej ukazuje naszą tęsknotę do natury. Co począć, gdy nie ma się nawet balkonu a w pobliżu nie ma ogrodów miejskich? Pozostaje nam partyzanckie ogrodnictwo. 
źrodło: http://www.futureearth.com.au/scape/seed-bombs/

"Guerrillagardening to działanie na korzyść właściciela gruntu zwykle bez pytania. Pielenie ogródka pod oknem administracji osiedla to mniej więcej to o co chodzi. Najważniejsze aby teren był publiczny lub zaniedbany." cytuję  za Polskie Medium.  Muszę przyznać, że strasznie korci mnie, żeby zasiać ładne chaszcze w niektórych miejscach, ale totalnie nie znam się na ogrodnictwie i nie ogarniam co o tej porze roku można sadzić. Gdyby zebrała się grupa chętnych jestem jak najbardziej za, a wszelkie psioczenie pod hasłem "Zieleń w mieście należy do obowiązku władzy i na to płacę podatki" mam w nosie, o! Chciałabym tylko przypomnieć, że wg art. 4 Konstytucji RP, to Naród ma władzę zwierzchnią. Czas realizować swoje prawa i obowiązki, nawet w tak mało politycznej sprawie. :) Marchewki w dłoń! 

Przydatne linki:




piątek, 6 września 2013

Odmóżdżanie pierwsza klasa

Wiecie, ze to już 17 post w ramach mojej autoterapii? Co prawda cykliczność lekko mi się zaburzyła, ale od prawie miesiąca knuję coś bardzo nie-dobrego i to pochłania strasznie dużo energii i czasu. Do końca jednak są jeszcze 4 posty. Co najfajniejsze, z tyłu głowy pamiętam cały czas o tym, że jest ten blog i, że są rzeczy do opisania.

Jestem niezwykle zainteresowana popularnością seriali paradokumentalnych. W ostatnim czasie zauważyłam też zwiększenie ilości emitowanych para-seriali-para-życie. "Dlaczego Ja?", "Czyja wina?", "Trudne sprawy", "Pamiętniki z wakacji" to polsatowski blok od 9:00 do 15.50 z godzinną przerwą na "Pierwszą Miłość". W TVNie, w tym samym dniu od godziny 11.10 zaczynamy "Wawą non stop", potem "Ukryta prawda", "Szpital", "W-11", "Rozmowy w toku", "Szpital" i o godz. 18.00 kończymy "Wawą non stop". Ostatnio przyłapałam brata na oglądanie "Zdrady", nawet już nie sprawdzałam kanału. Do szczęście brakuje nam tylko sędziny Wesołowskiej i Sądu "Rodzinnego". Co sprawia, że ludzie to oglądają? totalnie nie mam pojęcia. Pytałam brata- odpowiedział, że robi to dla zabawy, ale po pół godzinnej obserwacji nie zauważyłam ani razu, żeby śmiał się. Mama również traktuje to jako rozrywkę, ale ani razu nie zauważyłam zdrowego dystansu. Zastanawiam się, jaki sens jest w oglądaniu czyiś problemów i niezdrowym ekscytowaniu się nimi. Patrząc ile czasu antenowego jest poświęcone na takie bzdury, jestem w pełni przekonana, że idziemy na dno. I jestem szczęśliwsza nie oglądając telewizji.

W tym miejscu zatrzymam się i zapraszam do obejrzenia przecudnej urody infografiki:


Gdyby nie było czytelne to zapraszam pod ten adres. Znajdziecie tego więcej. Może komuś się przydać kiedyś.
Co do taniej i łatwiej rozrywki to proponuję zamiast oglądać para-seriale-para-dokumentalne, zajrzeć na Kwejka. Tam człowiek się pośmieje, a czasem trafi na swietne pomysły. Źródło kreatywności! :D To taka propozycja po najmniejszej linii oporu. Jeśli jesteście bardziej ambitni to... sami zresztą wiecie. Tyle sie o tymteraz mówi. ;) Odmóżdżajcie się z głową! :D

wtorek, 3 września 2013

Veto, czyli po co komu taka dieta?


Nigdy w życiu nie sądziłam, że będę w to zamieszana. Nawet, kurcze, nie z swojej winy. 
Kurwa, szczerze sobie współczuję i wszystkim tym, którzy mieszkają z osobą odchudzającą  się  "bo musi". Nikt się przecież o to nie prosił. 

Czułam, że coś będzie nie halo. Czułam to w każdym zakamarku swojego ciała. I oto nie pomyliłam się! Wróciła 1/5 mojej rodziny z radosną nowiną: - Byłam u dietetyka na darmowej konsultacji! Zrobiła mi to i to, mam to i to, tego i tego muszę się pozbyć. Mogę jeść to i to, nie mogę jeść tego i tego. 

Już wtedy powinnam wyprowadzić się do Opola. Serio, nie przesadzam. Jedna sytuacja była tragikomiczna. Zaczęło się o trzaskania drzwiami i nieposkromionych emocji. Potem tylko usłyszałam, że jest to usprawiedliwione, bo przecież jest się na diecie i tak się ludzie zachowują. Nie jest to dla mnie argument wyjaśniający sytuację. No ale dobra, zagłębiłam się w pracy i w spotkaniach, więc jakoś to było. 
Czara się przelała, gdy po raz kolejny nie znalazłam nic jadalnego w kuchni. Jestem w stanie zjeść wszystko, umiem sobie ugotować itd. - nie żeby coś, ale wiecie jak się wpadnie w ciąg pracy, to zapomina się o podstawowych potrzebach życiowych a potem na szybko się je zaspokaja. 

Jestem naprawdę otwartym człowiekiem. Jestem w stanie zrozumieć wiele. Jednak, gdy 4/5 rodziny jest uzależnione przez dietę jednostki, to można się bardzo zmęczyć. Psychologiem i dietetykiem nie jestem, ale jestem przekonana, że gdy nie jesteśmy w pełni przygotowani do zmiany to ona się najzwyczajniej nie zadzieje. Tym bardziej, że mówimy tu o zmianie sposobu  odżywiania- fundamentu życia. Wniosek jest taki, że wszystko robimy nie tylko z głową ale i sercem.




Dooobra, żartowałam! Wniosek jest taki, że jak mieszkasz z osobą na diecie, to któreś z Was musi się wyprowadzić. ;)


sobota, 31 sierpnia 2013

Zrozumieć niepojęte

Byłam pochłonięta rozmyślaniem o wielkich i małych rzeczach. Tak bardzo się tym zajęłam, że "na automacie" trafiłam na dworzec. No... prawie. Dopóki jakaś siostra zakonna nie stanęła mi na drodze. Jakież było moje zdziwienie, gdy serdecznie przywitała się ze mną po imieniu. Zajęło mi trochę czasu dopasowanie twarzy do postaci. To była Wioleta, koleżanka z licealnej ławki. 
Stałam tak chwilę, chłonąc widok przede mną. Obszerny, czarny, kilkuwarstwowy habit i ogromny welon na głowie. Na piersiach ogromny krzyż, a u pasa uwieszony był spory drewniany różaniec. Mniejszy, czarny trzymała w ręce.  

Wryło mnie w chodnik. Milion myśli przeleciało przez głowę, ale tak szybko, że nie zarejestrowałam ich zawartości. I to straszne pytanie zadane po dwóch latach niewidzenia: "Co u Ciebie słychać?" Nagle mój umysł stał się czysty. Jak opowiedzieć o 2 latach w parę minut?? Wybełkotałam coś o studiach, o chłopaku, coś o znajomych. Nie wiem czy coś sensownego zrozumiała z równoważników zdań. Próbowałam ogarnąć ją i to co się działo z nią przez ostatni czas. Jedyne co powiedziała to: "Bywało lepiej lub gorzej, no ale w końcu jest to" wskazując na habit. Dwa lata temu, gdy się z nią widziałam starała się wszystko jak najlepiej nam wyjaśnić- skąd to wszystko "zakonne". Wczoraj ograniczyła się tylko do kilku słów. Może była zmęczona tłumaczeniem rówieśnikom, którzy w tym samym czasie zastanawiają się na jakie studia magisterskie pójdą lub czy znajdą dobrą pracę. 

Najbardziej zszokowało mnie jak nazwała krzyż zwisający z szyi. Mówiła o nim pieszczotliwie "Mąż".  
Siedzi mi to w głowie i nie chce odpuścić. Może to doprowadziło mnie do prac Davida Lachapelle'a z 2003 r. Cykl nazywa się "Jesus is my Homeboy".

źródło: /https://www.artsy.net/artist/david-lachapelle


Tak nawiasem, zarzuca się autorowi, że obraża uczucia religijne pokazując Jezusa wśród prostytutek czy narkomanów. Nawet na imprezie (patrz Last Supper). Rzucający te opinie chyba nie wiedzą, jak się miała sprawa. ;)  

Wracając...nadal przeżywam to spotkanie. Z trudem przyzwyczajam się, że znajomi żenią się, koleżanki rodzą dzieci. Ktoś szuka stażu, inni znów wyjeżdżają do wielkich miast. Żyję powrotem na studia i moim nowym projektem. Nigdy jednak nie przypuszczałam, że ktoś z nas może trafić do klasztoru. Jakby to był inny wymiar. A może jest, kto to wie? :) 

piątek, 30 sierpnia 2013

Od Matki Polki do...

Po ostatnich obserwacjach jestem przekonana, na 100%, że bez kobiet człowiek wyginąłby bardzo szybko. Nie mam tu na myśli prokreacji. Mówię o kulturze organizacyjnej. Nie mam pojęcia skąd to może wynikać, ale pierwsze co przychodzi mi do głowy to stereotyp Matki Polki. Owiany złą sławą przez feministki, moim zdaniem, jest przetartym szlakiem ku BiznesŁoman i Kobiecie Sukcesu.

Proszę zauważyć, że taka kobieta w domu to ma kilka etatów-matka / sprzątaczka /kucharka/ kochanka / dyrektor ds. finansów/ księgowa/ nauczycielka /ochroniarz /lekarka, wiele by wymieniać. Proszę nie brać sobie do serca kolejności, jest ona zupełnie przypadkowa. Wszystko to doskonale zgrane w czasie i finansach. Nic dziwnego, że tak dobrze znajdują się jako organizatorki, koordynatorki, menedżerki czy prezeski. Jestem przekonana, że dzięki zaradności i pomysłowości, Polki są w stanie zrobić na prawdę wiele. :)

Puenta jest taka, że jeśli masz cokolwiek robić, to zaproś do współpracy kobietę. Ba! Ona sama zaproponuje Ci pomoc, tak już jest, że kobiety szybciej i mocniej się angażują. :)
źródło: http://domtopraca.pl/raport/

Do przemyśleń skłoniło mnie:
a) oświadczenie kolegi o prawie całkowitym uniezależnieniu się od pomocy kobiet, do pełni szczęścia brakuje mu tylko umiejętności prasowania koszul,
b) udział w kilku imprezach,
c) ten tekst,
d) oświadczenie Prezesa ;), że "jeśli coś działać to tylko z kobietami", 
e) lektura raportu  "Kobiety pracujące w domu o sobie",
f) tekst A. Osieckiej w wykonaniu Gabrieli Machej - Kobiety, których nie ma...





wtorek, 27 sierpnia 2013

Ogarnij ryzyko

Pięć dni bez publikowania. Nie przewidziałam momentu kryzysu. Najciekawsze w tym wszystkim jest to, że znalazłam doskonałe wytłumaczenie dla siebie- "No przecież cały dzień byłaś na Music Campie, miałaś tyle do zrobienia. No a potem byłaś w Opolu. Cała niedziela zleciała Ci na łażeniu i dogadywaniu różnych rzeczy. Nie mogłaś przecież wieczorem czegoś napisać, bo... sytuacja była niesprzyjająca tworzeniu. No a w poniedziałek znowu, tak dużo się działo. Tyle zostało omówione, taaaka wiedza. Tyle przemyśleń i zero konkretnej puenty. Przecież nie będę pisać od czapy!"

Wszystko sobie ładnie wyjaśniła, sumienie uspokojone. Prawda jest jednak taka, że znalazłam sobie furtkę bezpieczeństwa dla lenistwa. :) Pewne rzeczy są dla mnie oczywiste, lub zaobserwowałam je jakiś czas temu i to też jest dobry temat na wpis. Być może dla kogoś będzie przydatny lub inspirujący. Tego niestety nie przewidziałam, nie pisząc przez ostatnie dni. Wniosek jest taki, że choćby "skały srały" to trzeba napisać. Na tym polega to zadanie. :) I tak oto deadline wydłużył się o kolejne 5 dni. ;)

Dziś podzielę się z Wami linkiem, gdzie straciłam sporo czasu wczoraj i w sobotę. Zafascynowałam się ostatnio pewnym trendem Zrób-To-Sam/-a, bardziej znane jako DIY. Ludzie maja mega fajne pomysły na proste rozwiązania czy sztukę, którą każdy może stworzyć. :D Nazwa strony trochę przekombinowana jak dla mnie, bo znam wielu mężczyzn, którzy gotują czy pieką ciasta, czasem nawet lepiej od kobiet. 
Zostawiam Was z tym i przeprosinami za ostatnia posuchę na  blogu. :)

czwartek, 22 sierpnia 2013

Dama z Opola

Trzy lata mieszkam w Opolu i dopiero niedawno odkryłam gdzie jest Kąpielisko Bolko. Ba! Nawet łatwo tam się dostać piechotą. W międzyczasie możemy podziwiać piękne polskie widoki (kolorowe kwadraty pól) pomieszane z dzikim wdziękiem terenów nadodrzańskich. Dziś jednak nie będę pisać o krajobrazach, tylko o niezwykłym spotkaniu. Jest tam bowiem taki delikatny i zwężony zakręt na który rośnie przewspaniała i rozłożysta wierzba. Jej witki energicznie na wietrze chłostają przechodniów. Całe szczęście, że są cienkie i otoczone listeczkami! Tam też spotkałam Panią. Nie wiem kim jest, nie wiem czym się zajmuje ani gdzie mieszka. Wiem jednak, że jest to prawdziwa dama.

Gdyby była różą, miałaby najpełniejszy ze wszystkich kwiat i kurczące się pod nim listki. Łodyżka nie byłaby już taka sprężysta i gładka, lecz lekko podsuszona i przechodząca z zieleni w jasny brąz. Róża
źródło: http://nivejkowy.blogspot.com
miała perłowe włosy do ramion, gładko przeczesane z podkręconymi końcówkami na zewnątrz. Na głowie miała elegancki słomkowy kapelusz biało- niebieski, z dostojną szarfą i wieńczącą ją, przytroczoną do ronda, kokardą. Ubrana była w odcieniach hawajskiej plaży, gdzie biały piasek praży się nad szafirowymi wodami. Wszystko dopasowane do jej nienagannej figury, chociaż  może nieco wątłej? Kobiety takie jak ona nigdy nie ubrały spodni. To jest to pokolenie, które nawet w najcięższe mrozy noszą spódnice. Całość zamknęła skromnymi pantoflami i wytwornymi perłami na szyi. Było to jakiś czas temu, a ja nadal jestem w stanie przywołać ją przed oczy, chociaż spotkałyśmy się na może 15 sekund. Była w niej klasa, pewnie blask a nawet splendor. Jej perfumy były przedłużeniem szyku, energii i kobiecości. Te 15 sekund pozwoliło Ci poczuć, że jest wyjątkowa, niezrównana. Jestem przekonana, że jest damą. Nie pytajcie skąd to wiem. Po prostu. Jakby to spotkanie było zderzeniem z galaktyką, ucieleśnieniem sensualizmu! Mijasz ją i już wiesz! 

Jest w Niej jakaś magia. Jedno jest pewne- chciałabym w tym wieku co ona, wyglądać i działać tak na człowieka. To jest mój mały hołd złożony Damie z Opola.

środa, 21 sierpnia 2013

"Tak bardzo ból dupy" - o co?

Pracuję ostatnio nad swoją cierpliwością i empatią. Najwięcej jednak przykładam się do nieprzywiązywania się do rzeczy materialnych i zamartwiania na zapas. Staram się na wszystko patrzeć z szerszej perspektywy. Początkiem takiego myślenia było spotkanie najciekawszych ludzi jakich kiedykolwiek spotkałam- Kampanierów z Kuźni. Ich codzienne życie zrównało moje "problemy" z ziemią. To pokazało mi także, że nie jestem pępkiem świata i moje problemy nie muszą być rozwiązywane przez szereg specjalistów i skupiać uwagi wszystkich dookoła. Jestem na tyle dużą dziewczynką i "problemy" nie są drastyczne, bym sobie nie poradziła. Gdzieś kiedyś znalazłam pewien tekst, dziś przytaczam go z tej strony i chcę, żeby towarzyszył każdemu z Was :) :
Jeżeli masz jedzenie w lodówce,
ubranie na grzbiecie, dach nad głową i łóżko do spania...
To jesteś bogatszy niż 75% ludzi na świecie

Jeśli masz pieniadze w banku i trochę
drobnych w portfelu...
To należysz do 8% najbogatszych ludzi na świecie

Jeżeli obudziłeś się rano bardziej zdrowy niż chory...
To masz się lepiej niż milion ludzi, którzy nie
przeżyją tego tygodnia!

Jeżeli nigdy nie doświadczyłeś niebezpieczeństw wojny,
samotności, więzienia, tortur i głodu...
To jesteś w lepszym położeniu
niż 500 milionów ludzi na świecie

Jeżeli możesz chodzić do kościoła bez strachu, nie obawiając
się aresztowania, tortur lub śmierci...
To masz więcej szczęścia niż miliard ludzi
na tym świecie

Jeżeli Twoi rodzice żyją
i ciagle sa małżeństwem
...jesteś wyjatkową rzadkością

Jeśli potrafisz trzymać głowę wysoko z uśmiechem na twarzy
i umiesz okazać wdzięczność...
to jesteś wybrańcem, bo wielu potrafi być
wdzięcznym, ale niewielu to robi

Jeżeli możesz trzymać kogoś za rękę, przytulić kogoś
lub chociaż poklepać po ramieniu
...to jesteś szczęściarzem, bo możesz przekazać ukojenie

Jeżeli możesz przeczytać tę wiadomość,
to jesteś szczęśliwszy niż dwa miliardy ludzi,
którzy w ogóle nie umieją czytać.

Za każdym razem jak do niego sięgam, to ogarnia mnie pewien spokój. Że mój świat się nie wali pod nogami, że jestem zdrowa, że nic nie zagraża moim najbliższym. Ktoś zaraz może powiedzieć: "To głupie gadanie, nie możemy porównywać się do Murzynków, bo jest to nierozwojowe! I co zresztą obchodzą mnie jakieś Murzynki?!"  No dobra, ale patrzenie na szerszą perspektywę daje lepszy ogląd sytuacji. Po drugie, jeśli nie zaczniemy dobrze ukierunkowywać swoich osiągnięć, nauki i rozwiązań ekonomiczno- technologicznych to czeka nas wszystkich totalne rozwarstwienie społeczne i kulturowe. 




Zawsze mnie krew zalewa, gdy ludzie przeżywają jakieś materialne pierdoły, np. przebicie dętki w rowerze. Nie wiem jak reszta, ale kupując jakąś rzecz mam pełną świadomość, że może się zepsuć albo ktoś jej w tym pomoże. Jest to jakby wpisane w naturę materialności. Owszem, zirytuje się, bo może to zepsuć moje plany, ale nie przeżywam tego cały dzień. Szczęście, że ni komu nic się nie stało. Dobrym przykładem jest znany wszem i wobec list pewnej studentki. Koniecznie  przeczytajcie go- jeszcze raz! 

Dlaczego to piszę? Bo "tak bardzo ból dupy", gdy widzę jak wielkie rozterki i rozpacz malują się na twarzy ludzi przywiązanych do materialnych rzeczy. Do tych tragedii przeżywanych z byle powodu. Po śmierci i tak będziesz miał wyjebane na to czy Twój rower jeździ, bateria laptopa trzyma długo i czy masz odpowiednią komodę do zestawu w salonie, a konto w banku jest wyposażone w wielką ilość zer. Ważniejsza będzie pamięć ludzi o Tobie. Jaki byłeś dla nich i czy ich szanowałeś. 

Pewnie w komentarza pojawi się zdanie z kategorii racjonalnych: "Co za idealistyczne pierdoły gadasz! Ludzie muszą jeść, w co się ubrać, gdzie mieszkać, za coś opłacić rachunki. Za coś trzeba żyć!". Zgadzam się z tym, że nie można żyć o powietrzu. Czy jednak jesteśmy na Ziemi tylko po to, by pracować, jeść, spać i wydalać? To strasznie żałosna perspektywa. Po za tym takie przywiązywanie się do "posiadania" i zaspokajania fundamentalnych funkcji, prowadzi do ciągłego zamartwiania się: "a skąd wziąć na to pieniądze? a jak sobie nie poradzę? a to trzeba mieć..., żeby..." 
Nie ma co się zamartwiać i negatywnie myśleć. Margaret Thatcher wypowiedziała kiedyś bardzo mądre słowa: 
Dziewięćdziesiąt procent naszych zmartwień dotyczy spraw, które nigdy się nie zdarzą. 
Po drugie, negatywne myślenie tylko nas bardziej nakręca na porażkę. Po za tym wpędza nas w zły nastrój i tym samym zabija kreatywne myślenie i chęć działania. Wszystko to razem wzięte działa na nas destrukcyjnie. A jak mi nie wierzycie, to przeczytajcie artykuł z Forbes, który podsunęła mi niezawodna Marta M.!  

Swoim przyjaciołom zawsze powtarzam: Co ma być, to będzie... ale będzie dobrze. I tego się trzymajmy! ;)

wtorek, 20 sierpnia 2013

Zajście na gdyńskiej plaży- komentarz

Miałam się w ogóle nie odzywać nt. zajścia na plaży. Chociażby dlatego, że są spore luki w faktach i sumie nie wiem kto?co?kiedy?dlaczego?jak?. Niemniej jednak zbulwersowała mnie wypowiedź ministra MSW zasłyszana w wiadomościach Radiowej Jedynki PR. Jakim prawem minister Sienkiewicz nazywa kogoś zdziczałym i mówi:  
To jest kolejny incydent poświadczający to, że należy separować to środowisko od normalnych obywateli polskich, że albo się oni zsocjalizują, albo będziemy musieli sięgnąć po nieco poważniejsze środki państwowe i być może trzeba będzie przemyśleć zmiany w prawie, i pewnego rodzaju nowe metody radzenia sobie z tego rodzaju zjawiskami. 
Kto ustala kogo należy separować, bo jest podgatunkiem człowieka (sugestia B. Sienkiewicza)?  Za takie słowa należy się co najmniej publiczne przeprosiny. Pan minister nie jest od mówienia takich rzeczy. Nie chcę, żeby odebrano to jako obronę gości z Chorzowa. Zależy mi jedynie na próbie bezstronności u osób czy instytucji, które służą RP. Od wydawania wyroków, poprzedzonych śledztwem i wyjaśnieniem, jest sąd.

Druga sprawa, to nie podoba mi się sposób w jakich media relacjonują zajście. Wersji wydarzenia jest tyle ile igieł na dorodnej sośnie i każda jest przekazywana jako odrębna wiadomość, tworząc w ten sposób szum informacyjny. Uważam, że jest to niegodne dziennikarza. Przypominają mi się bowiem zajęcia z etyki BBC (w ramach Konferencji Mediów Studenckich u Frycza/Kraków) gdzie na prostym przykładzie pokazano jak powinno podchodzić do wrażliwych spraw. Nikt nie jest złodziejem dopóki nie osądzi tego sąd, do tego czasu jest jedynie oskarżony o kradzież. Tyle w temacie.

Trzecia sprawa- policja. Ja wiem, że policjantów jest mało. Czasem zbyt mało jak na miasto. Wiem też, że są to ludzie, którzy zwyczajnie się boją o swoje zdrowie czy życie pełniąc służbę. No bo kto wychodząc do pracy, ma świadomość, że w trakcie jej może skończyć w szpitalu? Pytanie jest: Co się stało z policją, która ma być wśród obywateli i patrolować?

I ostatnia sprawa, a raczej pytanie, które rzucam w przestrzeń- czy gdyby na miejscu Meksykanów byliby np. hm...  wszędobylscy Romowie...to całość wyglądałaby tak samo?

*
Zostawiam Was z Florence, która umilała wczorajsze malowanie :)



poniedziałek, 19 sierpnia 2013

Dalej dalej chcę!

Ogromnie przepraszam tych, którzy zaglądając tu przez ostatnie dwa dni, nie znaleźli nic nowego. Niech mą wymówką będzie to, że nieoczekiwanie świętowałam swoje 22 urodziny! :) Z tego też miejsca chciałabym gorąco podziękować wszystkim, absolutnie wszystkim osobom wmieszanym w to. Dzięki Wam zapamiętam te urodziny na długo. Zadecydowała o tym otwartość obcych mi osób na wspólne świętowanie moich urodzin. Sama przecież nic nie planowałam, a tu nagle niezupełnie znani mi ludzie składają życzenia i wznoszą toasty za Ciebie i bawią się z Tobą. Coś wspaniałego! Dzięki! :)

Zazwyczaj nie wypada mówić o prezentach, ale w tym przypadku jest to uzasadnione, bowiem zgodnie z założeniem, odnalazłam swoje ulubione rzeczy. :) Otóż już wiem, że lubię tworzyć: coś czy to rysować, czy to malować, czy wymyślać jakieś imprezy. Od teraz będzie to ułatwione, bo najbliżsi zadbali o artystyczny ekwipunek. Mogę tworzyć arcydzieła! Nie będzie teraz wymówek, że czegoś nie ma! ;)
Druga sprawa to podręcznik dla trenera! Nie dostałam się na szkolenie, ale teraz mogę na własną rękę rozwijać swoje umiejętności. Muszę przyznać, że mam natłok teraz literatury. Normalnie nie narzekałabym, bo bardzo lubię przesiadywać z książką (najlepiej historyczną!), ale teraz studiuję publikacje o wolontariacie, poradniki przedsiębiorczości, raporty ngo i najróżniejsze ustawy. Nigdy na studiach nie robiłam tak pieczołowitych notatek jak teraz! Wszystko to wiąże się z prezentem, który sama sobie podaruję... 
Wracam też do nauki hiszpańskiego! Nie ma co odkładać tego na później. Wczoraj w odcinku "Jak poznałem waszą matkę" Barney wyznawał zasadę Jutra nie będzie. Spodobała mi się. Liczę na to, że zmobilizuje mnie do nieodkładania fajnych rzeczy na później. I w sumie to samo i Wam polecam. Bo zawsze może się okazać, że jutra nie będzie. 

A to niech bezie wstępem do następnego wpisu. Przyjemnego słuchania! 

piątek, 16 sierpnia 2013

Przedurodzinowe przeczucia

Ludzie, ludzie! Jestem nadzwyczajnie podekscytowana! Już jutro urodziny! W sumie, dużo się nie zmieni, cyfra więcej w życiorysie, ale mam jakieś niesamowicie wielkie hm... oczekiwania wobec tego, a co najważniejsze- czuję, że nie bez pokrycia! Nawet zadawałam sobie pytanie: Jak to jest, że idzie do przodu i obywa się bez wielkich dramatów? Wiecie, w rodzinie polskiej katolickiej jest przyjęte, że jedynie ze wsparciem Boga można iść przez życie, a tak to pot, krew i łzy. Nie bierze mnie to. 
Szczerze mówiąc bardziej wierzę w istnienie Wyższego Dobra. Jest ono napędzane dobrym działaniem ludzi, pełne pozytywnej myśli, uśmiechu i wypełnione ludzką wdzięcznością. Wszystko to razem rezonuje i z powrotem do nadawcy. Trwa to różnie, czasem krócej czasem dłużej, ale bilans pod koniec jest na plus. :) Tak właśnie widzę Siłę Wyższą. Zasada działania jest prosta jak budowa koktajlowej słomki. Analogia podpowiada jak wygląda odwrotność tej całości. :) 

Chciałam coś o tej wdzięczności napisać, ale sądzę, że lepiej wyjaśni to filmik, który znalazłam na Kwejku. Drugi powód, dla którego wideo ląduje tutaj, to pokazanie mojemu chłopakowi i Dominice A., że na tym portalu znajdzie się wartościowe rzeczy. ;)


Skoro już wiecie jak stać się szczęśliwym, to zachęcam do działania. Ja sama dołączam się do akcji uświadamiania drogich mi ludzi. :) Zaczynam już dziś, idę wyściskać dawno nie widzianą przyjaciółkę. Potem w ramach pielęgnowania mojej wrażliwości, poopisuję w swoim dzienniku (zaczęłam prowadzić!) towarzyszące mi emocje.Rozwój i rozwój to mój urodzinowy prezent dla mnie, a dla was niech będzie dziennie 7 dodatkowych minut  życia. Wszystko dla Was kochani! ;)

Tomku?

Wczoraj nie pykło z dodaniem wpisu, bo cały dzień spędziłam u "teściów". Mimo wszystko możecie być ze mnie dumni- zjadłam wszystko. ;) 
Zanim jednak przejdę do wydarzenia, która odchodzi do lamusa, chciałabym się podzielić z Wami moją dzisiejszą myślą. 

Wyobraźcie sobie, że w każdej reklamie, na każdym plakacie, w każdej kampanii marketingowej występują tylko i wyłącznie mężczyźni! Tylko oni! 
Czujecie to? :) Np. taka reklama McDonaldsa: paru kumpli radośnie biegnie przez miasto, zarażając pozytywną energią przechodniów. Wszyscy skaczą i śpiewają. W doskonałych humorach wpadają do McDonaldsa, gdzie uśmiechnięty od ucha do ucha menedżer dzisiejszej zmiany podaje im wyborne frytki. Wtedy taki głowny bohater, nazwijmy go może Tomek, zjada jedną ze smakiem, po czym oblizuje z ketchupu palce i patrząc głęboko w oczy widzowi mówi: Mmm, palce lizać! 

Albo taki Zygmunt Chajzer puka do drzwi. Otwiera zatroskany Tomek: Zygmuncie, ach Zygmuncie. Nie
mogę doprać swojej ulubionej koszuli a wyjątkowa kolacja z Marianem już jutro! I co ja teraz zrobię? Na co Chajzer- wybawca: A czy próbowałeś wyprać to w nowym X? Spiera wszystkie plamy, nawet tygodniową z krwi! I przystępują do testu proszku X.  Na koniec Zygmunt: Jesteś zadowolony? Powiedz swoim przyjaciołom, a jak nie wierzysz, zaproś mnie do swojego domu, Krzyśku! I puszcza oko. ;)

Kolejny przykład: Tomek w legginsach i piłką do pilatesu. Ociera spocone czoło, odrzucając do tyłu kasztanowe loki. Podnosi energicznie piłkę i rzuca nią w widza: Przyjdź do nowo-otwartego  hiper-super-arcy-fit-light-sport-sexy-dance-centre! Tu każdy znajdzie coś dla siebie! Po czym obraca się na pięcie i trzęsie tyłeczkiem w rytm latino. 

I kolejny: Tomek trzyma się za brzuch: Od dłuższego czasu nie mogę zrzucić zbędnych kilogramów. Próbowałem już wszystkiego! Tak bardzo chciałbym ubrać swoje ulubione spodnie! Potem kilka razy poobraca się przed lustrem, nagle superszczupły i atletyczny, i: Dzięki slim-light-fit-kawie mogę ubrać swoje ulubione spodnie i nie muszę się już wstydzić! 

Na koniec mój ulubiony! Tomek bezradnie spogląda na plamę z kawy na swoich pięknych płytkach podłogowych. Jak ja usunę ten brud?- zastanawia się biedaczek. Z pomocą przychodzi mu badacz mopów, prosto ze sterylnego laboratorium i w przydużym białym kitlu: Tomku, czy próbowałeś naszego mopa? Mop-cud-miód usunie Twoje wszystkie problemy. Zamocz go w naszym innym produkcie- płynie Cilit Bang Bang- i już po problemie. Doskonale przebadane i stworzone w laboratorium mikrowłókna mopa wyczyszczą każdą plamę na Twojej doskonałej podłodze! 

Muszę przyznać, że była to ogromnie zabawna myśl. Gdyby rzeczywiście zabrakło kobiet lub też  pojawił się zakaz występowania kobiet w reklamie, to byłyby niezłe jaja. ;) 

P.S. Nie uważacie, że imię Tomek jest takie idealne do reklamy? ;)

środa, 14 sierpnia 2013

Wstyd czy nie wstyd?

Natrafiłam dziś na wyjątkowy artykuł w Wysokich Obcasach. Mowa w nim o powoli następującej modzie na skromność i prostotę. I o tym, że jest na to zapotrzebowanie nie tylko muzułmanek, ale i kobiet innego wyznania. Ba! Po takie rozwiązania (długie spódnice, zakryty dekolt i ramiona, specjalne "bolerka" zakrywające rękę do łokci) sięgają młode kobiety, które często nie mogą znaleźć nic odpowiedniego dla siebie w tzw. sieciówkach. 
Przyznam, że jest to dla mnie dość nowe, bo jakby przyzwyczaiłam się do "odsłaniania więcej". To nawet głupie z mojej strony, ale nie pomyślałam wcześniej, że ludzie wolą również skromność i prostotę, za którą często kryje się elegancja. 
znalezione w Google
Pozwólcie, że jednak wrócę na chwilę do golizny. Możecie mnie nazwać dziwną lub nawet niereformowalną, ale przypomina mi się sytuacja z restauracji przy świnoujskim deptaku. Sytuacja wygląda tak: jem sobie elegancko rybkę (wakacje nad morzem zobowiązują), gdy nagle brzuchaty, podstarzały i ubrany jedynie w kąpielówki pan pyta, czy znajdzie się obok wolne miejsce. Nie, kurde, nie znajdzie się- myślę sobie. Nie dlatego, że nie ma nic wolnego, tylko dlatego, że jesteś goły! Nosz kurde! Za chwilę jakaś panna biega z frytkami, również w samym stroju kąpielowym. Zaczynam się wtedy zastanawiać, czy jestem nienormalna. Jestem sobie w restauracji a tu jakieś tyłki fruwają na wysokości mojego talerza. Wychodzę przecież z założenia, że strój dostosowuje się do miejsca przebywania. Nie jest argumentem, że parę metrów dalej jest plaża i tam wszyscy tak chodzą. Sęk w tym, że plaży nie ma w restauracji. Moim zdaniem wypadałoby się zakryć pareo czy założyć nieszczęsna koszulę i spodenki.
Mam młodszą siostrę, 15-latkę. Przyglądam się jej stylowi, bo świeże spojrzenie zawsze jest w modzie. ;) Niekiedy też pytam o radę czy coś ;)  Ostatnio zaskoczył mnie must have młodocianych fanek mody. Jest  to bluzka na ramiączkach odsłaniająca sporo ciała po bokach. Bez problemu widoczny jest biustonosz. Nie jestem przekonana, by było to najlepsze rozwiązanie dla nastolatek. Mogę nawet powiedzieć, że jest to raczej nieodpowiedni strój. Tak samo jak dżinsowe szorty odsłaniające pośladki i pełniące rolę bardziej majtek niż spodenek. 
Takie dywagacje prowadzą zazwyczaj do dyskusji nt. gwałtu na żądanie, jak ja to nazywam. Chodzi o tłumaczenia, że "jeśli tak się ubrała, to sama jest sobie winna". Tłumaczenie gwałtu skąpym strojem jest bezsprzecznie głupie. Istnieje bowiem coś takiego jak nietykalność osobista. Ubieram się tak, bo czuję się atrakcyjna i dobrze ze sobą. Jeśli nie wyrażę zgody, nie masz prawa mnie dotykać. Dla mnie to jest oczywiste,  jak jednak się okazuje, nie do końca dla co poniektórych. 
Z wyników przeprowadzonych kiedyś badań, można się dowiedzieć, że kobieta, uważana przez mężczyzn za atrakcyjną i pociągającą, to kobieta czującą się pewnie w swojej skórze; taka, która zaakceptowała swoje ciało i swoje wnętrze, i uznała je za najdoskonalszy twór chodzący po ziemi. Wniosek z badań taki, że nieważne w co ubierzesz, jeśli będziesz nosić to z przyjemnością i będzie to upewniało Cię w swoim pozytywnym osądzie, zostaniesz uznana za seksowną i wartą poznania. :) 
To mi przypomina pewną dziewczynę startującą do tytułu Miss Uniwersytetu Opolskiego. Typ jabłuszko, za krótkie nogi na modelkę, pyzata buzia z uśmiechem i blaskiem w oczach. Miała w sobie charyzmę. I w ogóle nie pasowała do smukłych gazeli stojących obok. Doszła daleko. Ktoś może powiedzieć, że przeszła dalej "dla żartu". Jak dla mnie, przeszła dalej bo miała w sobie wielką asteroidę- mnóstwo energii, światła i uśmiechu. I ta jej charyzma! Mogłaby nią obdzielić co najmniej połowę kandydatek. :) 

Zaczęłam temat i pozostawiam go otwarty, do dalszej dyskusji. Czy w Polsce nastąpi moda na skromność? Czy Polki wybiorą prostotę? Co Polacy na to? Piszcie w komentarzach lub wiadomościach. Jestem ciekawa Waszych opinii. 


Szukaj na tym blogu