wtorek, 3 września 2013

Veto, czyli po co komu taka dieta?


Nigdy w życiu nie sądziłam, że będę w to zamieszana. Nawet, kurcze, nie z swojej winy. 
Kurwa, szczerze sobie współczuję i wszystkim tym, którzy mieszkają z osobą odchudzającą  się  "bo musi". Nikt się przecież o to nie prosił. 

Czułam, że coś będzie nie halo. Czułam to w każdym zakamarku swojego ciała. I oto nie pomyliłam się! Wróciła 1/5 mojej rodziny z radosną nowiną: - Byłam u dietetyka na darmowej konsultacji! Zrobiła mi to i to, mam to i to, tego i tego muszę się pozbyć. Mogę jeść to i to, nie mogę jeść tego i tego. 

Już wtedy powinnam wyprowadzić się do Opola. Serio, nie przesadzam. Jedna sytuacja była tragikomiczna. Zaczęło się o trzaskania drzwiami i nieposkromionych emocji. Potem tylko usłyszałam, że jest to usprawiedliwione, bo przecież jest się na diecie i tak się ludzie zachowują. Nie jest to dla mnie argument wyjaśniający sytuację. No ale dobra, zagłębiłam się w pracy i w spotkaniach, więc jakoś to było. 
Czara się przelała, gdy po raz kolejny nie znalazłam nic jadalnego w kuchni. Jestem w stanie zjeść wszystko, umiem sobie ugotować itd. - nie żeby coś, ale wiecie jak się wpadnie w ciąg pracy, to zapomina się o podstawowych potrzebach życiowych a potem na szybko się je zaspokaja. 

Jestem naprawdę otwartym człowiekiem. Jestem w stanie zrozumieć wiele. Jednak, gdy 4/5 rodziny jest uzależnione przez dietę jednostki, to można się bardzo zmęczyć. Psychologiem i dietetykiem nie jestem, ale jestem przekonana, że gdy nie jesteśmy w pełni przygotowani do zmiany to ona się najzwyczajniej nie zadzieje. Tym bardziej, że mówimy tu o zmianie sposobu  odżywiania- fundamentu życia. Wniosek jest taki, że wszystko robimy nie tylko z głową ale i sercem.




Dooobra, żartowałam! Wniosek jest taki, że jak mieszkasz z osobą na diecie, to któreś z Was musi się wyprowadzić. ;)


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Szukaj na tym blogu